Nawigacja

Historia z IPN

Aleksandra Namysło: Pomoc rodziny Paszków i Godzieków zbiegłym więźniom żydowskim z marszu ewakuacyjnego z KL Auschwitz

Na skutek ofensywy wojsk Armii Czerwonej, 17 stycznia 1945 r. rozpoczęła się ewakuacja więźniów KL Auschwitz i jego podobozów. Pierwsza trasa piesza prowadziła przez miasta i miejscowości: Oświęcim – Pszczyna – Wodzisław Śląski. Ewakuowano nią około 25 tys. więźniów. Druga trasa obejmowała odcinki: Oświęcim – Tychy – Mikołów – Przyszowice – Gliwice.

Od lewej: Jadwiga Lazar (z domu Godziek), Olga Lengyel, Helena Fyrla (z domu Godziek), lata osiemdziesiąte XX wieku, Brzeźce (fot. z książki „Ścieżki śląskie” G. Sztolera)

Mieszkańcy wsi i miast, przez które przechodziły kolumny wycieńczonych więźniów, udzielali im różnego rodzaju wsparcia. Pomoc polegała głównie na podawaniu więźniom wody i żywności oraz na zapewnieniu im schronienia podczas ucieczek.

Postawy mieszkańców terenów, przez które przechodziły marsze ewakuacyjne z KL Auschwitz i jego podobozów, wobec żydowskich więźniów, pozostają tematem wciąż niewyczerpanym.

Skrupulatnie i cierpliwie prowadzone, długoletnie badania Jana Delowicza przyczyniły się do szczegółowej rekonstrukcji zdarzeń na trasie Oświęcim – Wodzisław Śląski, z uwzględnieniem także postaw miejscowej ludności wobec więźniów „marszu śmieci”. Jednym z licznych przykładów pozytywnych zachowań wobec zbiegów z kolumn ewakuacyjnych jest pomoc udzielona im przez rodzinę Paszków i Godzieków.

We wsi Brzeźce, podczas postoju, z marszu ewakuacyjnego uciekły trzy Żydówki i ukryły się w zabudowaniach gospodarza Ludwika Paszka. Paszek, który mieszkał z żoną Marią i synem Henrykiem, ukrył kobiety w swoim gospodarstwie. Henryk zeznawał po latach:

„Zabudowania rodziców były tak usytuowane, że istniała możliwość ukrycia się więźniarek, zwłaszcza że przed zabudowaniami była wysoka skarpa zarośnięta drzewami i krzewami. Więźniarki ukryły się w stodole”.

Wśród zasp i ciemności

Jedna z ukrywanych nazywała się Olga Lengyel, z zawodu lekarz, pozostałe nazywały się Luiza i Magdalena. Pochodziły z Rumunii. Olga Lengyel tak opisywała zdarzenia z tamtego czasu:

„To było w nocy, pełno śniegu, Zaczęłyśmy iść, nagle usłyszałyśmy: stop. I zaczął strzelać. Szłyśmy oddzielnie, upadałyśmy na ziemie, wstawałyśmy, potem znowu upadałyśmy. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego nas nie zastrzelił. To był prawdziwy cud. Obok głównej drogi była boczna dróżka. Skręciłyśmy tam. Szłyśmy około 40 m. I zobaczyłam kościół i śpiew. To była niedziela i wieczorna msza. Pomyślałam, że wejdziemy do kościoła i poprosimy ludzi o pomoc.

Wyszłyśmy na główną drogę i naprzeciwko stał wielki dom, a przed nim wóz z paczkami i wsiadający do niego ludzie. Zastanawiałam się, kim byli Ci ludzie? To byli Niemcy, którzy uciekali, kolaboranci, którzy uciekali przed nadchodzącymi wyzwolicielami. Podeszłam do człowieka, który stał przed domem, i zapytałam, jak mogę iść do kościoła? On zapytał: »Jesteście uciekającymi więźniami?«. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. On widział po ubraniu, kim jesteśmy. Powiedziałam: tak. On odpowiedział: »Nie chodźcie do kościoła. Kościół jest otoczony przez Niemców. Idźcie w tym kierunku – i pokazał nam drogę w prawo. – Oni są dobrymi Polakami. Może oni wam pomogą«.

Zaczęłyśmy biec w tym kierunku. Drzwi na podwórko były otwarte. Poszłyśmy tam. Nie wiedziałam, kogo tam zastaniemy? Może oni będą Niemcami? Może rodzina nie chce pomóc więźniom, bo za to groziła śmierć? Zauważyłam belkę z pustym poddaszem. Weszłyśmy tam. Jak sobie poradziłyśmy, nie wiem, ponieważ później próbowałyśmy, ale nie umiałyśmy. Ukryłyśmy się tam. Nie wiedziałyśmy, gdzie jesteśmy. Nie wiedziałyśmy, czego oczekiwać. Było dobrze, ponieważ nie było śniegu i nie było tak zimno jak na zewnątrz. Usłyszałyśmy, jak otwierają się drzwi. Ktoś wszedł. Nie jestem w stanie opisać, co czułyśmy w tym czasie… i czego możemy się podziewać. Ten człowiek położył drabinę z powrotem i zaczął iść do góry. W końcu zobaczyłyśmy małą dziewczynkę szukającą czegoś wokół. Wystraszyła się nas i zbiegła na dół. I znowu niebezpieczeństwo. I znowu otwarły się drzwi, znowu usłyszałyśmy, jak ktoś wchodzi do góry. To był mężczyzna. Spojrzał w naszym kierunku i zaczął mówić. Powiedziałam, że jesteśmy zbiegami i prosimy o pomoc. Powiedział: »Nie mogę wam pomóc, ponieważ mam rodzinę i oni zostaną zastrzeleni, kiedy was złapią. Musicie opuścić to miejsce«. Zaczęłyśmy go błagać, że jest ranek, jest jasno, nie znamy drogi, nie mówimy po polsku, pozwól nam zostać do wieczora i wtedy odejdziemy.

Powiedział, że porozmawia z żoną. Za chwilę usłyszałyśmy, że idą dwie osoby i wchodzą po drabinie. To był on, a za nim żona z talerzem trzech kromek chleba. To był chleb z wieprzowiną. Zjadłam go. Nigdy później w wielu restauracjach świata, w Nowym Jorku, Paryżu nie jadłam nic tak dobrego jak wtedy. Potem zaczęliśmy rozmawiać. On powiedział, że ja mogę zostać, ale dwie pozostałe muszą odejść. Powiedziałam: »Słuchaj, nie mogę zostać, jeśli one muszą odejść, odejdę z nimi«. »Nie wiem, co zrobicie, ale wieczorem musicie odejść” – powiedział. Powiedziałam: dobrze. Potem przyszedł i powiedział: »Słuchaj, rozmawiałem z jedną rodziną we wsi i oni was ukryją. W środku nocy lub później przyjdę. Pójdziecie za mną, ale zachowacie dystans. Nikogo nie powinno być nocą we wsi, ale jeśli ktoś będzie szedł albo niemieccy żołnierze, to mówicie, że mnie nie znacie, nie wiecie, kim jestem«.

Obiecałyśmy, że tak zrobimy […] Przyszedł po nas nocą. Było śnieżnie, mroźno i wietrznie. Wszędzie było pusto, nikogo nie było. Około 40 minut później zobaczyliśmy niemiecki patrol naprzeciw nas. To było 3 żołnierzy patrolujących wieś i drogę. Nagle żołnierze położyli się na ziemię, słysząc samoloty i bojąc się bomb. To była dla nas szansa na ucieczkę. To znowu był cud. Dotarliśmy do rodziny. To była urocza para starszych ludzi z dziećmi. Przygotowali dla nas sypialnię. Własną sypialnię. Dni spędzałyśmy w piwnicy. To było około 3 tygodni. To była najmilsza i najwspanialsza rodzina, i jestem jej wdzięczna. Ta pierwsza rodzina nazywała się Paszek. Ludwik Paszek. Kiedyś to był sołtys tej wsi. Ja miałam się przedstawiać jako nauczycielka, która przyszła z wizytą z sąsiedniej wsi”.

Czytaj więcej na portalu przystanekhistoria.pl

do góry