Nawigacja

Historia z IPN

Wojciech Paduchowski: Józef Krzywda-Polkowski (1888–1981)

Józef Krzywda-Polkowski był jedną z dwóch najważniejszych osób, obok kustosza Państwowych Zbiorów na Wawelu Stanisława Świerz-Zeleskiego, którym zawdzięczamy ocalenie we wrześniu 1939 r. bezcennych skarbów wawelskich – ze szczerbcem i arrasami Zygmunta Augusta na czele – przed zrabowaniem ich przez niemieckich najeźdźców.

  • Józef Krzywda-Polkowski. Zdjęcie z jego książki pt. „Z Wawelu do Kanady. Wspomnienia​, opracował, wstępem, przypisami i posłowiem opatrzył Bogdan Grzeloński”, Płock 2001
    Józef Krzywda-Polkowski. Zdjęcie z jego książki pt. „Z Wawelu do Kanady. Wspomnienia​, opracował, wstępem, przypisami i posłowiem opatrzył Bogdan Grzeloński”, Płock 2001

Urodził się w 1888 r. w Płocku jako poddany cara. Zawodu architekta-kreślarza uczył się początkowo w szkole technicznej w Warszawie, potem pracował w Smoleńsku, a następnie uczył się i studiował w Moskwie – najpierw w Szkole Przemysłu Artystycznego, później w Akademii Malarstwa, Architektury i Rzeźby. Tytuł architekta uzyskał w 1911 r.

W czasie I wojny światowej został wcielony do armii carskiej. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r., gdy „wybuchła Polska”, wstąpił do armii i walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Jako osoba bardzo wierząca uważał, że tylko dzięki Bożej opatrzności przeżył czasy wojenne, zwłaszcza lata 1914-1918.

W 1924 r. rozpoczął pracę pod kierunkiem prof. Adolfa Szyszko-Bohusza przy restauracji Zamku Królewskiego na Wawelu i tu zastał go wybuch II wojny światowej.

Uratować skarby narodowe

Trzeba przyznać, że władze państwowe nie zadbały o to, by dostatecznie przygotować i zaplanować ewakuację Państwowych Zbiorów Sztuki z Wawelu. Można nawet powiedzieć, iż nie interesowano się tym zagadnieniem. Jednak kiedy na wiosnę 1939 r. gwałtowanie zaczęło rosnąć napięcie między Polską a Niemcami, Krzywdę-Polkowskiego skierowano na trzymiesięczny kurs inspektorów obrony przeciwlotniczej biernej. Mianowano go komendantem obrony przeciwlotniczej Wawelu i otoczenia.

W miarę swoich możliwości zabezpieczał wzgórze wawelskie, m.in. organizując pod wschodnim skrzydłem zamku schron oraz posterunek obrony przeciwlotniczej i przeciwgazowej. Przewidywał, że konieczna może się okazać ewakuacja skarbów narodowych. Bez specjalnych poleceń od władz zwierzchnich nakazał zakupić specjalne skrzynie zrobione z cynkowej blachy na siodła i rzędy, siedem cylindrycznych futerałów na arrasy i gobeliny, specjalne walce na chorągwie oraz skrzynki na precjoza ze skarbca (puchary, regalia, wyroby złotnicze, zabytkową broń). W sumie było to 229 obiektów. Wszelkie z tym związane prace zakończył na miesiąc przed wybuchem wojny.

Władze w Warszawie nie były zbytnio zadowolone, że wydano 2500 zł, ale jak się wkrótce okazało, bez tych przygotować, szybka ewakuacja skarbów nie byłaby możliwa. Wawelskie precjoza podzieliłyby zapewne los wielu innych pamiątek i skarbów narodowych zagrabionych przez okupantów.

Wrześniowa odyseja

1 września 1939 r. Niemcy nie bombardowali Wawelu. Szybko okazało się jednak, że Kraków będzie przez nich zajęty w bardzo krótkim czasie. Już 6 września o godz. 13 weszli na zamek. Od razu szukali skarbów, których nie znaleźli. Powetowali sobie to, łupiąc pozostawione m.in. XVII-wieczne gobeliny oraz cenne kielichy liturgiczne.

Tymczasem przed nadejściem Niemców najcenniejsze polskie skarby spakowano. Nie istniał jednak plan ich ewakuacji. Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania środka lokomocji, którym można by przewieźć wszystko w bezpieczne miejsce. Na województwo nie można już było liczyć. Wojewoda Józef Tymiński opuścił Kraków w nocy z 2 na 3 września. To samo zrobił komisaryczny prezydent miasta, dr Bolesław Czuchajowski. Pozostał jednak jego zastępca dr Stanisław Klimecki.

Cennego wawelskiego ładunku nie udało się wywieźć samochodami ani drogą kolejową. Zbawienna okazała się Wisła. Udało się zdobyć węglarkę, która stała na przystani w Podgórzu. Za pomocą traktorka z małą przyczepką przewieziono tam wszystkie ewakuowane rzeczy, a Polkowski został komendantem transportu. W końcu wyruszono w niebezpieczną i nieznaną podróż w dół Wisły, jak się później okaże, do Kazimierza Dolnego. Na galarze węglowym w sumie znajdowały się aż 82 osoby, w tym dzieci pracowników zamku.

Polkowski, skromny człowiek, tak pisał w swoim pamiętniku:

„(…) uratowanie zbiorów przed Niemcami jest zasługą jedynie dwóch osób: galarowego Franciszka Misi z jego pomocnikiem 15-letnim chłopcem, którego nazwisko było Nowak Antoni, oraz zasługą naczelnika poczty w Kazimierzu nad Wisłą [Leopolda Pisza]. Galarowy był bardzo zmęczony i początkowo nie chciał płynąć, ale gdy usłyszał co będzie wiózł, powiedział: »Antoś! Wyśpimy się na tamtym świecie, a skarbów wawelskich Szwabom nie oddamy«”.

►Czytaj więcej na portalu przystanekhistoria.pl

do góry