Nawigacja

Historia z IPN

Polecamy: artykuły o Powstaniu Warszawskim

  • Powstańcy na stanowisku ogniowym, uzbrojeni w granatnik przeciwpancerny typu PIAT, 1944 r. (fot. AIPN)
    Powstańcy na stanowisku ogniowym, uzbrojeni w granatnik przeciwpancerny typu PIAT, 1944 r. (fot. AIPN)

Anna Szarzyńska-Rewska: Godzina „W”. Pogotowie w oddziale

Fragment pamiętnika łączniczki Anny Szarzyńskiej-Rewskiej W dniach Powstania Warszawskiego.

W ostatnim tygodniu lipca 1944 r. wzrosło w Warszawie napięcie spowodowane udaną i szybką ofensywą wojsk sowieckich w kierunku stolicy.

Szereg urzędów niemieckich i fabryk pośpiesznie ewakuowano, a ważniejsze arterie Warszawy prowadzące z Pragi w kierunku zachodnim były zawalone niekończącymi się kolumnami taborów wojskowych oraz rozbitków. Po Alejach Jerozolimskich, Chłodnej i Wolskiej nie kursowały z tego powodu tramwaje.

Największe nasilenie fali uchodźców, zarówno wojskowych, jak i cywilnych, można było zaobserwować w sobotę dnia 22 lipca i w niedzielę 23 lipca. W nocy z 24 na 25 lipca został zarządzony stan pogotowia w [naszym] oddziale. Musiałyśmy przebywać wiele godzin na punkcie kontaktowym naszej sekcji przy ul. Czerwonego Krzyża 11 (mieszkanie „Moniki”), a w razie opuszczania go zostawiać dokładny rozkład godzinowy miejsc pobytu. Utrzymywanie łączności telefonicznej było bowiem bardzo utrudnione, jeśli wręcz nie niemożliwe z powodu wyłączenia przez Niemców większości prywatnych telefonów.

Przygotowywałyśmy pełne oporządzenie, tj. plecaki z niezbędnym ekwipunkiem. Czekały one na nas w mieszkaniu dowódcy 2-ej drużyny, „Magdy”, przy ul. Wilczej 73.

Od 27 lipca zarządzone zostało ostre pogotowie. Rozkaz gen. [Tadeusza Komorowskiego] „Bora” odwołujący je i nakazujący pogotowie zwykłe, z dnia 28 lipca – godz. 16.00, dotarł do naszego oddziału dopiero w poniedziałek 31 lipca rano. Liczyłyśmy więc, że od spodziewanej akcji dzieli nas co najmniej kilka dni […].

1 sierpnia po godz. 9.00 rano wyszłam z domu przy ul. Mickiewicza 25 na Żoliborzu, gdzie mieszkałam od paru miesięcy u mej ciotki (Anny Hoffmanowej) pod nazwiskiem Hanny Rasnowskiej. Przeniosłam się tu, po wpadce moich lewych dokumentów wystawionych na Renatę Ostrowską, z wynajmowanego przeze mnie pokoju przy ul. Mickiewicza 30.

Tak jak w poprzednich dniach, odkąd obowiązywało pogotowie w oddziale, jechałam do naszego lokalu przy ul. Czerwonego Krzyża 11, znajdującego się w pobliżu skrzyżowania ulic Solec i Dobrej. Na punkcie, z powodu odwołania ostrego pogotowia, nastrój podniecenia niemal minął. Wynalazłam w domowej bibliotece wiersze jakiegoś współczesnego poety francuskiego, z których kilka pięknych przepisałam sobie nawet na kartkach z zeszytu. „Ewa” czytała mi niektóre swoje wiersze o Warszawie, zupełnie udane.

Miałyśmy zostać na obiedzie u „Moniki”, gdy nagle około godz. 14.00 przyleciała z miasta „Iza”, rozgorączkowana, rozpromieniona, rzucając nam pośpiesznie cudowną wiadomość, że dziś, właśnie dziś! Nie chciałyśmy wierzyć, ale widok jej uniesienia przekonał nas bardziej od słów. Ale co dziś? … nie wiedziała. Tylko, że dziś na 16.00 mamy być wszystkie w takim to a takim punkcie Woli z plecakami, trzeba się szalenie spieszyć, aby nie spóźnić się, bo tramwaje fatalnie chodzą, niemożliwie przepełnione, a nasze plecaki leżą w mieszkaniu „Magdy” przy ul. Wilczej.

A więc wreszcie! Chociaż to dopiero koncentracja, do akcji może być jeszcze daleko.

O Izo!, nigdy nie zapomnę Ciebie, mówiącej nam o tak dawno oczekiwanym rozkazie! W mrocznym korytarzu błyszczały twe ciemne oczy tak wielką radością i uniesieniem, jakże śmiałaś się radośnie ściskając nas, twym młodym, odważnym śmiechem!

W kilka chwil byłyśmy gotowe, „Monika” chwyciła pośpiesznie coś do jedzenia na drogę (zasadniczo każda miała zabrać dla siebie jedzenie na 24 godziny, ale teraz nie było już czasu na wracanie do domu lub kupowanie) i kolejno (konspiracja!) wybiegłyśmy na ulicę.

W drodze na punkt koncentracji

Zdecydowałam się iść piechotą na ul. Wilczą, bo o dostaniu się do tramwaju trudno było marzyć. Zresztą chciałam zajść na ul. Smolną, by pożegnać się z p. Wandą Gawrońską. Gdy przyszłam do niej, nie było jeszcze godziny 15.00. Wiedziałam, że od 15.00 jest zawsze w domu, ale niestety nie mogło być mowy o czekaniu. Napisałam króciutką karteczkę – że idziemy na punkt na Woli, że może się już coś zacznie. Czy spodziewałam się, że nigdy nie ujrzę już tej, która taki duży wpływ wywarła na losy mego życia?

Pobiegłam dalej. Wpadłam do „Markizy” – kawiarenki przy ul. Kruczej tuż przy Alejach Jerozolimskich – pożegnać się z Marysią (Woytowicz, z d. Gordziałkowską). Była nieco przerażona moją wieścią (siostra jej – pseudonim „Kali”  – należała też do „Dysku”).

Gdy wreszcie dostałam się na miejsce do mieszkania „Magdy”, zaczęło się pośpieszne przebieranie ze strojów „cywilnych” na bardziej „wojskowe”. Włożyłam spódnicę, wiatrówkę i świeżo, pięknie podzelowane narciarskie buty. Ponieważ było już dobrze po 15.00, „Monika” zdecydowała, że zafunduje rikszę do przewiezienia wszystkich plecaków, choć kosztować miała ona aż 500 zł. Jechałam na rikszy, a reszta koleżanek otrzymała polecenie towarzyszenia mi pieszo, w pewnej odległości. Plecaki przykryłyśmy jakimś materiałem, żeby nie rzucały się w oczy – i ruszyłyśmy!

Czytaj całość na portalu przystanekhistoria.pl

 

Anna Szarzyńska-Rewska (1915–1970) – brała udział w akcji na Franza Kutscherę, w Powstaniu Warszawskim walczyła w batalionie „Zośka”, później trafiła do niemieckiej niewoli. Odznaczona Orderem  Virtuti Militari i dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Pośmiertnie (w 2009 r.) Krzyżem Komandorskim  Orderu Odrodzenia Polski.
Aresztowana w 1958 r. i skazana na trzy lata za kolportaż paryskiej „Kultury”.

 

Jarosław Tęsiorowski: Janusz Kazimierz Zawodny. Wychowała go Armia Krajowa

O prawdę o Zbrodni Katyńskiej upominał się z taką samą stanowczością, z jaką system komunistyczny nazywał zbrodniczym. Wbrew poprawności politycznej panującej wśród elit intelektualnych Zachodu stawiał śmiałe, ale – jak się z czasem okazywało – trafne diagnozy geopolityczne.

Był doradcą Jimmy'ego Cartera i Ronalda Reagana. Jego marzeniem było służyć wolnej Polsce. Przewidując upadek żelaznej kurtyny, przygotowywał się do tego od lat 70. Wykorzystując doświadczenia i kontakty m.in. z Oxfordu, Princeton i Uniwersytetu Stanforda, stworzył plany powołania w Polsce Akademii Dyplomacji. Uważał, że służby zagraniczne powinny odegrać znaczącą rolę w kształtowaniu pozycji odrodzonej wolnej Polski i gotów był porzucić karierę na Zachodzie, by ostatnie lata poświęcić ojczyźnie nad Wisłą. Reakcja, z jaką się spotkał, doskonale oddaje stosunki panujące w polskiej polityce po 1990 roku.

Gdy w 1945 roku umilkły wojenne działa, świat niedługo cieszył się zwycięstwem Sprzymierzonych. Naturalną konsekwencją antyhitlerowskiego sojuszu Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych Ameryki ze Związkiem Sowieckim był konflikt pomiędzy dotychczasowymi aliantami – zimna wojna. Oddana we władanie komunistycznemu reżimowi Polska pozbawiona została możliwości godnego uczczenia wielu swoich bohaterów, a także upamiętnienia ofiar, zwłaszcza tych, za które odpowiadał nasz wschodni sąsiad. Wielu Polaków nie mogło powrócić w rodzinne strony.

Do grona osób, które zamiast swój nieprzeciętny talent poświęcić dla odbudowy ciężko doświadczonej ojczyzny zmuszone były zostać na emigracji, należy Janusz Kazimierz Zawodny. Postać chyba wciąż w Polsce anonimowa, choć w Ameryce jego nazwisko zna każdy poważny politolog, historyk dyplomacji i dziejów najnowszych.

Niepodległościowe tradycje rodzinnego domu

Urodził się 11 grudnia 1921 roku w Warszawie, o której zawsze mówił i pisał z wielkim oddaniem. Przez pierwsze 18 lat życia mieszkał na przemian w stolicy i w Łodzi, poznając charakterystyczny dla tych miast klimat przenikających się kultur i wyznań, w który wrósł tak mocno, że jego matka – z racji jego przyjaźni z żydowskim sąsiadem Heńkiem Lebensoldem – narzekała, iż jidysz syna jest lepszy od jego polszczyzny. Jednocześnie tradycje niepodległościowe, kultywowane w domu rodzinnym, ukształtowały jego patriotyczną postawę.

Lata II wojny światowej i udział w konspiracji wpłynęły na dalsze życie Janusza Zawodnego. Po latach, we wspomnieniach zatytułowanych Motyl na śniegu, stwierdził: „Wychowała mnie Armia Krajowa”. Zaczęło się od służby w pierwszej kompanii III batalionu Obrony Narodowej (przy Legii Akademickiej) podczas kampanii wrześniowej. 24 września dostał się do niewoli sowieckiej, z której wydostał się i wrócił do Warszawy. Przystąpiwszy do konspiracji (otrzymał pseudonim „Miś”) -podjął też studia prawnicze na konspiracyjnym uniwersytecie.

W Powstaniu Warszawskim walczył na Starym Mieście i w Śródmieściu, gdzie był zastępcą dowódcy kompanii „Koszta”, awansowanym do stopnia podporucznika (powstanie zaczynał od stopnia kaprala podchorążego). Najdramatyczniejszym przeżyciem z tego czasu i – jak wyznał po ponad 60 latach – największym życiowym koszmarem były powstańcze kanały. Z drżeniem serca wszedł w 2006 roku do ich symbolicznej imitacji, znajdującej się w Muzeum Powstania Warszawskiego. Powstańcze i popowstańcze losy podsumował jednym zdaniem: „Najwięcej bohaterów jest po wojnie, a ateista przestaje być ateistą pod ogniem artylerii”.

Czytaj całość na portalu przystanekhistoria.pl

 

Konrad Ślusarski: Śmierć miasta w obiektywie niemieckich lotników

W archiwum IPN znajdują się dwie niezwykłe klisze negatywowe. Są to reprodukcje zdjęć lotniczych ze zbiorów Narodowej Administracji Archiwów i Nagrań w College Park, przekazane w 1992 roku Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Jedna z nich zasługuje na szczególną uwagę.

Zdjęcia lotnicze jako źródło historyczne

II wojna światowa spowodowała wzrost znaczenia rozpoznania lotniczego. Stały postęp technologiczny skutkował pojawianiem się coraz precyzyjniejszych urządzeń i materiałów do wykonywania zdjęć lotniczych, ich odczytu oraz interpretacji. Zdjęcia lotnicze pozwalały na bieżąco aktualizować mapy topograficzne, lokalizować nowe i znane już obiekty wojskowe i przemysłowe. Umożliwiało to także weryfikację informacji uzyskiwanych tradycyjnymi metodami wywiadowczymi, m.in. o ruchach wojsk, rejonach ich koncentracji czy nowym sprzęcie.

Rezultatem pracy rozpoznania lotniczego w latach 1939–1945 są miliony zdjęć wykonanych w zdecydowanej większości przez jednostki lotnictwa amerykańskiego, brytyjskiego i niemieckiego. Dotychczas fotografie lotnicze z lat wojny nie cieszyły się większym zainteresowaniem historyków. Było to w pewnym stopniu wynikiem ograniczonego dostępu do tych materiałów, które do lat siedemdziesiątych stanowiły cenne źródło dla wywiadów doby zimnej wojny. Utajnienie pozwalało zachować wyłączność na wiedzę wynikającą z tych fotografii, służących także jako materiał porównawczy pozwalający wykryć wszelkie inwestycje i zmiany poczynione przez przeciwnika.

Dokumentacja fotograficzna niemieckiego lotnika

30 sierpnia 1944 roku o 15.16. Samolot Luftwaffe leciał po osi wschód–zachód. Na zegarze, w lewym dolnym rogu obrazu, widoczne są data i godzina, a także rozmazane dane pilota: stopień i nazwisko (Oberleutnant Theilig?). Fotografia ukazuje część Woli ograniczoną od zachodu ulicami Towarową, Przyokopową i fragmentem Karolkowej, od północy – Chłodną, od wschodu – Kominkową i Sosnową (niewidocznymi na obrazie), od południa – Alejami Jerozolimskimi. Na ulicach nie można dostrzec ludzi, co w części spowodowane jest znacznym oddaleniem obiektywu. Jedynie na kontrolowanej przez siły niemieckie ul. Chłodnej widać kilka samochodów i – prawdopodobnie – powozów konnych.

Czytaj całość na portalu przystanekhistoria.pl

 

Piotr Stanek: Przez Pruszków do Lamsdorf. Losy warszawiaków po Powstaniu

W trakcie Powstania Warszawskiego i tuż po jego zakończeniu Niemcy wysiedlili z Warszawy ok. 550 tys. osób. Zdecydowaną większość z nich skierowano do obozu przejściowego w Pruszkowie (Dulag 121), który powstał na terenie nieczynnych Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego.

Blisko 90 tys. ludzi wywieziono na roboty przymusowe do III Rzeszy. Było to złamanie umowy kapitulacyjnej, która przewidywała odesłanie cywilów w głąb Generalnego Gubernatorstwa.

Jednym z miejsc przesiedlenia okazał się olbrzymi jeniecki kompleks obozowy, funkcjonujący pod nazwą Stalag 344 Lamsdorf (Lamsdorf to od 1945 roku Łambinowice na Śląsku Opolskim), w którym mieszkańcy stolicy figurowali jako „Zivile aus Warschau”. Choć kierowanie cywilów do obozu jenieckiego nie było zgodne z prawem międzynarodowym, to Niemcy robili to już od początku wojny. Do takiego obozu trafili m.in. zakonnicy z Niepokalanowa na czele z o. Maksymilianem Marią Kolbem.

Koszmar wywózki

O pobycie warszawiaków w Lamsdorf wiemy niewiele, ponieważ ich nie rejestrowano, nie fotografowano i nie nadawano im numerów. Pierwsze transporty dotarły już w drugiej połowie sierpnia 1944 roku. Byli to głównie mieszkańcy Woli i Ochoty. Jeden z ostatnich transportów przybył prawdopodobnie 21 października. Jak wspominał Jan Rosner, podróż wagonem towarowym trwała 24 godziny. Najczęściej pociągi jechały przez Częstochowę i Opole, czasem naokoło, przez Poznań. Stałym elementem tej jedno- lub dwudniowej jazdy były nadmierne stłoczenie, brak jedzenia i picia czy koniecznych postojów na załatwienie potrzeb fizjologicznych.

Rozładunek dla wielu był również traumatycznym przeżyciem. Tadeusz Baczyński wspominał po latach:

„Niemcy wydali rozkaz opuszczenia wagonów i pozostawienia w pociągu posiadanych rzeczy. Na peronie otoczyli nas z bronią w ręku i polecili uformować oddzielne grupy mężczyzn, kobiet i dzieci. Jedna z kobiet krzyknęła przeraźliwym głosem, że będą nas teraz rozstrzeliwać. Przygotowani na śmierć, zaczęliśmy się ze sobą żegnać. Ja wyciągnąłem z kieszeni podarowaną przez brata puszkę konserw i postanowiliśmy z Janeczką najeść się jeszcze przed śmiercią. Ostatecznie okazało się, że Niemcy chcieli nas tylko dokładnie przeliczyć przed zapędzeniem nas do odległego o kilka kilometrów od stacji obozu w Lamsdorfie”.

Inaczej ten moment zapamiętał Waldemar Mitschein:

„Po przybyciu do Lamsdorfu – Łambinowic zmuszono nas do opuszczenia wagonów biegiem. Były wypadki pobicia kolbami i pałkami rannych i chorych, którzy nie byli w stanie poruszać się dość szybko. W czasie przemarszu przez miasto [w rzeczywistości: przez wioskę] kolumna obrzucona została kamieniami, błotem, nawozem. Droga do obozu była bardzo długa, chyba prowadzono nas dookoła obozu. W czasie marszu były wypadki zasłabnięcia chorych i rannych”.

O obrzuceniu kamieniami i epitetach typu polnische Banditen aus Warschau, ze strony czy to mieszańców wioski, czy szkolących się na łambinowickim poligonie członków Hitlerjugend, wspomina też Maria Ziółkowska. Z drogi do obozu zapamiętała ona jednak przede wszystkim inne wydarzenie, które zatarło te wcześniejsze przykre przeżycia. Zobaczyli ich bowiem brytyjscy jeńcy wojenni, którzy stanęli na baczność i zaczęli skandować: „Warszawa, Warszawa…”.

Czytaj całość na portalu przystanekhistoria.pl

 

Więcej materiałów na portalu przystanekhistoria.pl w zakładce TEMATY pod hasłem Powstanie Warszawskie

do góry