Nawigacja

Historia z IPN

Filip Musiał: Moją Ojczyzną – Polska. Janusz Kurtyka

Był jedną z tych osób, które wytrwale zmieniały nasze spojrzenie na polską historię. Wyraziście i głośno domagał się odrzucenia postkomunistycznej mentalności i patrzenia na nasze najnowsze dzieje z perspektywy państwa suwerennego i z użyciem narzędzi interpretacyjnych właściwych ludziom wolnym.

Janusz Kurtyka. Fot. Piotr Życieński (IPN)

Inny świat

Gdy w roku 2000 powstawał Instytut Pamięci Narodowej, żyliśmy w zupełnie innym świecie. Nasza świadomość historyczna była silnie skażona postkomunizmem, a w wielu sferach narracja była zdominowana przez środowiska wywodzące się z lewicowych nurtów opozycji w PRL (często osoby bezpośrednio wspierające reżim na jakimś etapie swojego życia) albo z byłego komunistycznego obozu władzy. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że większość Polaków bezrefleksyjnie akceptowała ich wizje, jak interpretować dzieje „ludowej” Polski i jak oceniać postawy przyjmowane przez tych, którym przyszło żyć, pracować i robić kariery w zniewolonej Ojczyźnie. Zamykały się one w dwóch stwierdzeniach: PRL była „normalnym państwem” – tak twierdziły kręgi związane z obozem komunistycznej władzy i część jej beneficjentów; „wszyscy byliśmy umoczeni” – tak z kolei utrzymywali niektórzy byli opozycjoniści, zwłaszcza ci, którzy odnajdując się za młodu w „marksistowskiej rodzinie”, przestali akceptować metody sprawowania władzy przez kolejne ekipy rządzące i z czasem znaleźli się w szeregach demokratycznej opozycji w PRL.

Instytut – wedle zamysłu jego twórców – miał zerwać zasłonę skrywającą zakulisowe działania w PRL i oddzielić prawdę historyczną od reżimowej propagandy. Lecz nade wszystko miał przywrócić poczucie elementarnej sprawiedliwości – piętnując komunistyczne zbrodnie. Udostępnianie materiałów ukazujących działania komunistycznej policji politycznej osobom dotkniętym przez represje było jednym z ważnych elementów odrzucania postkomunistycznej spuścizny.

Szybko się jednak okazało, że badanie archiwaliów pozostałych po aparacie represji PRL i udostępnianie ich pokrzywdzonym wchodzi w kolizję z wizją naszej niedawnej historii dominującą w Polsce od 1989 r. Interpretacje historii podsuwane przez obóz postkomunistyczny i część obozu opozycyjnego nie wytrzymywały zderzenia z zakulisową rzeczywistością PRL zapisaną w aktach tajnych służb. Okazywało się, że kolejne osoby, wykreowane na filary naszej społecznej pamięci, na których dokonaniach próbowano budować wspólnotowe legendarium lub które przedstawiano jako autorytety, mają – dotąd skrywane – problemy z przeszłością. Kolejne głośne upublicznienia dokumentów świadczących o tajnej współpracy dotychczasowych autorytetów mobilizowały skupione wokół nich środowiska do zaprzeczania informacjom z akt Służby Bezpieczeństwa albo wręcz do całkowitego kwestionowania ich wiarygodności. Tak samo postępowali sami zainteresowani, albo twierdząc, że są to „fałszywki”, albo że co prawda do jakichś spotkań z SB dochodziło, ale – i tu przyjmowano dwa rozwiązania: „nikomu nie szkodzili” lub „sondowali zainteresowania SB” (w przypadku duchowieństwa pojawiała się też formuła „ewangelizowania SB”).

W ostatnich trzydziestu latach przechodziliśmy jako wspólnota trudny proces weryfikowania naszej zafałszowanej pamięci społecznej, weryfikowania niełatwej prawdy o PRL czy trudnej prawdy o osobach, które dotychczas uznawaliśmy za bohaterów wolnościowego zrywu. Kurtyka tak to ujmował:

„Po odzyskaniu niepodległości w Polsce nie odbyło się żadne rozliczenie osób, które służyły imperium sowieckiemu. Pojawił się mechanizm pewnego współistnienia prawdy i nieprawdy historycznej, współistnienia grup społecznych i środowisk zaangażowanych w budowę systemu komunistycznego z tymi, które ten system chciały obalić lub go naprawiać. Pojawił się też duży deficyt prawdy historycznej, jednoznacznych racji moralnych oraz zamęt, jeśli chodzi o określenie jasnych kryteriów życia publicznego”.

Kurtyka, w latach 2000–2005 dyrektor Oddziału IPN w Krakowie, a później do 2010 r. prezes Instytutu, jak mało kto rozumiał, że należy odrzucić postkomunistyczną mentalność, by możliwe było budowanie silnego społeczeństwa, kierującego się w swych działaniach interesem państwa. Bo tylko tak uda się odbudować w pełni suwerenną Rzeczpospolitą.

Kamienie milowe

Nie miał wątpliwości, że oczyszczenie społecznej pamięci i przywrócenie świadomości historycznej będzie wzmacniało polską wspólnotę. Jednocześnie – jako człowiek, który sam siebie określał mianem państwowca – miał nadzieję, że przyniesie to skutek w postaci odwoływania się do tradycji niepodległościowej. Idea wolności była tym, co jego zdaniem stanowiło rdzeń polskości. Wolność i niepodległość były dla wielu Polaków najważniejszymi punktami odniesienia w przeszło tysiącletnich dziejach naszej wspólnoty państwowej.

Kurtyka był zaangażowany w wiele przedsięwzięć, które miały pogłębiać naszą wiedzę o najnowszej historii albo popularyzować wiedzę naukową jeszcze nieobecną w społecznej świadomości. Nie zawsze był inicjatorem tych działań, czasem po prostu je wspierał lub stwarzał warunki do ich prowadzenia. Jego prezesura jest uznawana za okres przełomowy, w którym Instytut działał w sposób planowy i konsekwentny, a przez to wyrazisty.

Jego zaangażowanie było znaczące i dotyczyło wielu tematów wcześniej słabo obecnych w debacie publicznej, ale także wiązało się z nowymi narzędziami edukacji historycznej i popularyzacji historii. Można przykładowo wskazać kilka sfer szczególnie ważnych – i zarazem chyba najbardziej z nim kojarzonych.

Kurtyka był jedną z tych osób, które uczyniły najwięcej dla przywrócenia Żołnierzy Wyklętych naszej pamięci. Uważał, że po 1939 r. mamy trzy filary, wokół których powinniśmy obudowywać naszą wspólnotową opowieść o dążeniu do wolności: AK (czy szerzej – Polskie Państwo Podziemne), powojenne podziemie niepodległościowe oraz Solidarność.

Był jednocześnie zdania, że mit – w pozytywnym znaczeniu tego słowa – Armii Krajowej został już ugruntowany. Natomiast powojenne podziemie plasowało się dwie dekady temu, gdy IPN powstawał, na dalekich peryferiach społecznej dyskusji. Kurtyka uważał, że fenomen niezłomnego powojennego oporu, walki wbrew okolicznościom, był materializacją siły napędowej polskiego ducha: dążenia do wolności. Odkłamanie historii powojennego podziemia traktował zarazem jako ważny element odrzucania postkomunistycznej spuścizny. Dlatego podkreślał:

„Żywa pamięć o Żołnierzach Wyklętych, najdobitniej symbolizujących polską tradycję niepodległościową, dowodzi, iż po półwieczu niemieckiego i sowieckiego zniewolenia sami odbudowujemy naszą tożsamość”.

To był dla niego kluczowy element: poznanie własnej historii, odrzucenie komunistycznej propagandy i interpretacji historii, która miała służyć usprawiedliwianiu życiorysów postpeerelowskich elit – uznawał za drogę do odbudowy narodowej tożsamości.

Jednym z ważnych etapów tego procesu było odzyskanie, zagubionego w latach dziewięćdziesiątych, etosu Solidarności. Kurtyka postrzegał NSZZ „Solidarność” jako wspólnotę, a nie strukturę organizacyjną. Podkreślał, że

„fenomen i wielkość Solidarności polegają na tym, iż została ona stworzona przez zniewolony naród i stała się dla tego narodu wehikułem do wolności. Jednak komunistyczne zniewolenie nie było figurą retoryczną, lecz miało zawsze swój ponury społeczny konkret: strach, poniżenie, załamanie, zdradę, przemoc, brak nadziei, cynizm, poczucie niemocy, triumf zdrajców i oportunistów, poczucie bezradności ludzi przyzwoitych i codzienną walkę o własny obszar normalności. O wielkości tego ruchu świadczy przemiana społeczeństwa poddawanego takim właśnie tendencjom w społeczność ludzi wolnych”.

Nie wahał się jednocześnie wspierać historyków podejmujących trudne problemy, takie jak przeszłość Lecha Wałęsy. Był przekonany, że to jest istotą działania Instytutu: zajmowanie się kwestiami, które mogą być społecznie niepopularne, ale opisują – ukrytą dotychczas – prawdę o PRL, prawdę oczyszczającą przestrzeń publicznej świadomości historycznej.

Dostrzegał także pola, na których polska wrażliwość historyczna, nasze dziejowe doświadczenie przegrywały lub nie znajdowały odpowiedniego rezonansu. Był bodaj jedną z pierwszych osób w III Rzeczypospolitej, które potrafiły wykorzystać potencjał kierowanej przez siebie instytucji, by podjąć systematyczne badania nad problematyką Polaków ratujących Żydów w latach II wojny światowej. Wynikało to nie tylko z naturalnego dla historyka dążenia do opisania rzeczywistości historycznej, lecz także z jego uwrażliwienia na poczynania innych graczy na arenie międzynarodowej.

W ten sposób starał się przeciwdziałać dostrzegalnej już wówczas – a dzisiaj dość intensywnie głoszonej przez niektóre środowiska – kłamliwej tezie o polskim współsprawstwie Holokaustu. Gdyby władze państwowe z większą uwagą słuchały jego przestróg, głoszonych kilkanaście lat temu, części propagandowych ataków, których doświadczamy dzisiaj, można by było uniknąć…

Z drugiej strony, prawda o skali zaangażowania Polaków ratujących Żydów w warunkach zagrożenia życia własnego i bliskich była, w jego przekonaniu, ważnym bodźcem kształtującym naszą tożsamość. Argumentem pozwalającym wyrwać się z jednostronnego, zdeformowanego spojrzenia na historię, które narzucili niektórzy badacze Holokaustu, niedostrzegający albo niedoceniający skali i znaczenia niesionej wówczas pomocy.

Jednocześnie odrzucał Kurtyka – wygodne dla niektórych środowisk – wezwania do tego, by badać nie ludzi, lecz procesy historyczne, opisywać system, nie jego reprezentantów. Uważał, że anonimizacja danych jest sprzeczna z warsztatem naukowym, a opisywanie procesów historycznych bez odwoływania się do konkretnych postaci – pozytywnych czy negatywnych – jest szkodliwą społecznie cenzurą. Był więc zdeterminowanym promotorem wystaw i wydawnictw z serii „Twarze bezpieki”, realizowanej przez IPN z największym natężeniem w latach jego prezesury. Według niego, Polacy powinni wiedzieć, że zło nie jest bezosobowe.

Z taką postawą wiązało się podjęcie działań w sferze symbolicznej, które zmierzały do oczyszczenia przestrzeni publicznej z pozostałości po komunizmie i uporządkowania terminologii odnoszącej się do brunatnego totalitaryzmu. Od 2007 r. kierował do samorządów pisma – apele zawierające szczegółowe noty dotyczące patronów ulic, placów, obiektów publicznych, a także pomników gloryfikujących system komunistyczny. Do wszystkich wójtów, burmistrzów i prezydentów miast przesłano także apel, aby na nowych pomnikach i tablicach oraz na tych, które będą poddawane renowacji, zamiast określenia „hitlerowcy” pojawiło się: „Niemcy”. Były to działania pozwalające z jednej strony na rozpoczęcie systematycznego procesu dekomunizacji przestrzeni publicznej, a z drugiej – wymierzone w tzw. wadliwe kody pamięci, a więc i wskazujące na rzeczywistych sprawców zbrodni z lat II wojny światowej.

Szukając prawdy historycznej

Bardzo charakterystycznym polem jego aktywności było rozwijanie badań źródłoznawczych nad archiwaliami pozostałymi po SB. Pozwalało to przeciwstawić się obecnym w debacie publicznej nieprawdziwym opiniom odnoszącym się do tych akt. Podkreślał, że dokumenty komunistycznego aparatu represji stanowią niezwykle cenne uzupełnienie wiedzy uzyskanej ze źródeł prasowych, relacji oraz dokumentacji oficjalnej (np. akt partyjnych czy dokumentów wytworzonych przez poszczególne instytucje „ludowej” Polski). Formułował przy tym tezę o wyższej wiarygodności akt tajnej policji politycznej w porównaniu na przykład z aktami partyjnymi, skażonymi

„nowomową, dętą statystyką, kreowaniem fikcyjnej rzeczywistości dla potrzeb propagandowych bądź też czymś, co można nazwać samookłamywaniem się rządców PRL”.

W porównaniu z nimi

„dokumenty służb specjalnych o wiele wierniej odzwierciedlają rzeczywistą sytuację, problemy państwa, narodu i władzy. Pokazują tę rzeczywistość – na ogół, choć nie zawsze – bez upiększeń, lecz oczywiście w specyficznej optyce bezpieki”.

Dodawał przy tym:

„Każdy historyk oczywiście winien w miarę możliwości weryfikować te informacje”.

Jednocześnie miał klarowne poglądy w kwestii osób współpracujących z bezpieką. Był przeciwny traktowaniu agentury komunistycznego aparatu represji jako ofiar systemu:

„Na naszych oczach rozgrywa się wielki spektakl medialny, w którym to spektaklu na pokrzywdzonych wyrastają ci, którzy byli agentami. Spektakl, w którym szuka się za wszelką cenę uzasadnień dla ich roli i powodów, dla których znaleźli się po tamtej stronie barykady. My wszyscy w Instytucie Pamięci Narodowej wciąż jednak pamiętamy o jednym: pokrzywdzonymi w okresie PRL byli ci, którzy byli poddawani represjom, ci, na których zbierano materiały, ci, którzy byli obiektem działań zarówno oficerów SB, jak i zwerbowanych przez nich agentów”.

We wszystkich wspomnianych sferach aktywności nie był pierwszy ani jedyny, ale jego wyjątkowa determinacja i całościowe spojrzenie na działalność Instytutu (którą wpisywał w szerszą perspektywę wyrywania naszej wspólnoty z postkomunizmu) sprawiały, że jego głos był słyszalny, a działania – dostrzegalne. Miał bowiem przeświadczenie, że tkanka społeczna będzie zdolna do uzdrawiającego samooczyszczenia, jeśli naród odzyska świadomość historyczną, a przez to odtworzy tożsamość właściwą wolnym społeczeństwom. W takim kontekście widział rolę IPN – jako siły organizującej i wspierającej społeczny proces dochodzenia do prawdy historycznej.

Nieodrobione lekcje

Mimo ogromnej aktywności pozostawił po sobie wiele spraw niezamkniętych. Nie znalazł klucza do zwrócenia społecznej uwagi na oczywistość, że odzyskiwanie świadomości historycznej nierzadko jest sprzeczne

„z interesami (prestiżowymi, a w konsekwencji materialnymi) środowisk funkcjonujących lub organizujących się w rytm mechanizmów sprzed 1989 r. lub też środowisk odrzucających równorzędność zbrodni komunizmu i nazizmu”.

Nie jest to jedyne ani pełne wytłumaczenie wysokiej temperatury wciąż trwających sporów dotyczących historii najnowszej, ale taka właśnie jest istotna motywacja przynajmniej części środowisk obecnych w debacie publicznej. Ważne w tym kontekście było przekonanie Kurtyki, że rok 1989 nie był momentem odzyskania niepodległości, lecz jedynie początkiem zmian, które w wielu sferach nie zostały wciąż zakończone. Rozmaici beneficjenci komunistycznego reżimu spowalniali je bowiem albo uniemożliwiali.

Dążył do systemowego badania historii II wojny światowej i chociaż nie ma w Polsce ośrodka ani instytucji, która po 1989 r. wydałaby więcej książek dotyczących lat 1939–1945 niż IPN, to postulat zorganizowanych prac badawczych, objętych jednolitym planem, wciąż czeka na spełnienie. Kurtyka uznawał także, że studia nad początkiem systemu komunistycznego – rozpoczęte jeszcze przed jego kadencją prezesa i owocujące publikacjami z cyklu „rok pierwszy”, które starał się przekształcić w serię wydawniczą po 2005 r. – mogłyby wiele powiedzieć o istocie narzuconego nam systemu. Te oczekiwania także nie zostały spełnione, a dzisiaj poważne badania – w ujęciu regionalnym i lokalnym – nad procesem likwidacji polskich władz konstytucyjnych i instalowaniem systemu komunistycznego byłyby niezwykle pomocne w związku z trwającą propagandową ofensywą Moskwy.

Czytaj całość na portalu przystanekhistoria.pl

do góry