Nawigacja

Aktualności

Marta Szczesiak-Ślusarek „Precz z taką wolnością!”

Przyglądając się hasłom na transparentach niesionych przez poznańskich demonstrantów 28 czerwca 1956 roku, można odnieść wrażenie, że główne przyczyny, dla których kilkadziesiąt tysięcy ludzi wyszło w upalny czwartek na ulice oscylują wokół symbolicznych żądań chleba i wolności. Minęła już dekada od zakończenia II wojny światowej, a „lepsze jutro” obiecywane przez władze komunistyczne wciąż nie nadchodziło.

  • Czerwiec 1956 Czerwiec 1956
  • Czerwiec 1956 Czerwiec 1956
  • Czerwiec 1956 Czerwiec 1956
  • Czerwiec 1956 Czerwiec 1956

Nieustannie eksploatowane społeczeństwo w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych zostało dodatkowo zmuszone do realizacji planu sześcioletniego (1950–1955), mającego przede wszystkim wymiar propagandowy. Oprócz wzrostu produkcji przemysłowej zakładał on zwiększenie dochodów obywateli, nie odzwierciedlała tego jednak szara rzeczywistość. Ludzie pracowali dłużej i wydajniej, zamiast spodziewanych profi tów obniżano im jednak zarobki i ciągle żądano realizacji podwyższonych norm pracy.

„Trudne dziś” zamiast „lepszego jutra”
Codzienność nastręczała trudności z zaspokojeniem podstawowych potrzeb. Centralnie sterowana gospodarka planowa, eliminująca sukcesywnie tzw. prywatną inicjatywę w handlu i usługach jako niepożądane w nowym ustroju, nie odpowiadała oczekiwaniom obywateli, których frustracja nieustająco rosła. Wielkopolska, uchodząca dotychczas za rozwinięty gospodarczo region z silnie zakorzenionym etosem pracy, przeżywała ten okres szczególnie ciężko. Brakowało węgla, mięsa i innych produktów, szybko też zaczęto odczuwać skutki niedofinansowania służby zdrowia i oświaty. Nie było funduszy na budowę mieszkań. Przyniosło to w końcu niepożądane dla władzy rezultaty.

Ogniskiem buntu w 1956 roku stały się mające dla poznaniaków historyczne znaczenie dawne Zakłady im. Hipolita Cegielskiego, przemianowane przez komunistów na Zakłady Przemysłu Metalowego im. Józefa Stalina (ZISPO). Chociaż ich ówczesny patron od trzech lat już nie żył, to robotnicy wciąż odczuwali skutki prowadzonej przez niego polityki. Stałe podwyższanie norm pracy budziło zaniepokojenie i frustrację pracowników. Jeszcze po wielu latach w ich wspomnieniach pojawiał się motyw białej od soli koszuli, która była skutkiem ciężkiej pracy ponad siły. Pogarszająca się sytuacja ludzi, którzy coraz dobitniej wyrażali zmęczenie i zaniepokojenie złą organizacją w zakładzie oraz czuli się oszukani nieprawidłowo naliczanym podatkiem od wynagrodzeń, sprawiły, że coraz częściej dochodziło do protestów. Próby rozmów, m.in. podejmowane przez delegatów z Zakładu w Zarządzie Głównym Związku Metalowców i w Ministerstwie Przemysłu Metalowego w Warszawie, nie przyniosły rozwiązania. Przedstawiciele obu stron podjęli jeszcze jedną, nieudaną próbę porozumienia na szczeblu centralnym 26 czerwca. Na fali niezadowolenia szerzącego się również w innych poznańskich zakładach pracy podjęto decyzję o strajku. W atmosferze tzw. odwilży po śmierci Stalina robotnicy odważnie stanęli do walki o swoje prawa.

Przeciwko „czerwonej burżuazji”
Poznańscy demonstranci walczyli z „wyzyskiem świata pracy”, żądali chleba, obniżki cen i norm pracy, wzrostu płac. Chociaż czynnik ekonomiczny miał tutaj duże znaczenie, to przedstawiciele różnych środowisk, którzy licznie pojawili się 28 czerwca na ulicach, w swoich żądaniach odwoływali się do szeroko pojętej demokracji i przeciwstawiali się rządom komunistów. Znaczenie pojawiającego się motywu żądania wolności zwiększało się z każdą godziną protestu. Na przewróconym tramwaju pojawił się napis: „Precz z dyktaturą!”, podnoszono hasła: „Precz z komunistami!”, „Precz z taką wolnością!”. Wysunięto też konkretne żądania. Hasła: „Żądamy podwyżki płac”, mieszały się z postulatami wolnych wyborów pod kontrolą ONZ. Świadomość politycznego i gospodarczego uzależnienia od Związku Sowieckiego wyrażała się w protestach: „Precz z Ruskami, żądamy prawdziwie wolnej Polski”, „Precz z Moskalami”. Zwracano się przeciwko „czerwonej burżuazji”. Przez całą trasę pochodu poznańskimi ulicami hasła te eskalowały, a wątki ekonomiczne mieszały się z patriotycznymi i wolnościowymi. W żądaniach pojawiły się też kwestie wyznaniowe („Żądamy powrotu religii do szkół”), a podniosłą atmosferę umacniały patriotyczne i religij ne pieśni.

Pierwszy raz po wojnie tak dobitnie i masowo wyrażono swoje rozgoryczenie i złość z powodu sytuacji w kraju. Charakter wystąpienia świadczy też o pokonaniu strachu przed wszechobecnym „ramieniem partii” w postaci aparatu bezpieczeństwa. Tym razem nikt nie zdołał zatrzymać niezadowolonych i zdesperowanych ludzi. Trasa pochodu demonstrantów pokryła się z ośrodkami władzy. Poznaniacy udali się do miejsc, gdzie mogli przedstawić swoje żądania, gdzie kumulowały się wszystkie emocje pełne rozgoryczenia, zmęczenia, złości, ale i chęci walki o  swoje prawa. Wyruszyli pieszo, rankiem 28 czerwca 1956 roku z Zakładów im. Józefa Stalina w kierunku centrum, gdzie mieściło się Prezydium Miejskiej Rady Narodowej i Komitet Wojewódzki PZPR. Chociaż udało się porozmawiać z nielicznymi ich  przedstawicielami, większość z nich uciekła, to jednak nie uspokoiło ludzi, których nastroje się radykalizowały. Na pl. Mickiewicza i sąsiednie ulice napływało coraz więcej ludzi. Miejsca pracy opuścili m.in. pracownicy Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego (ZNTK), Wiepofamy, czyli Wielkopolskiej Fabryki Urządzeń Mechanicznych, Zakładów Przemysłu Odzieżowego im. Komuny Paryskiej. W demonstracji udział wzięli również pracownicy Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, w tym uwiecznione na  zdjęciach tramwajarki. Byli też drukarze z Zakładów Grafi cznych im. Kasprzaka i przedstawiciele Poznańskiej Fabryki Maszyn Żniwnych. Wkrótce ten kilkudziesięciotysięczny, wiecujący tłum tworzyli już nie tylko poznańscy robotnicy, lecz także ludzie różnych środowisk, zawodów oraz młodzież i dzieci.

Krew na ulicach
Niedostępny dotąd i budzący respekt budynek KW PZPR został opanowany przez demonstrantów. Nie tylko wywiesili na nim hasła: „Chleba” i „Wolności”, lecz także spenetrowali urząd, ukazując korzyści, które działacze partyjni czerpali z posiadania przywileju dostępu do nieobecnych na rynku produktów. Brak nadziei na spełnienie żądań, długie oczekiwanie na ewentualne rozmowy z władzami oraz plotka o aresztowaniu delegatów sprawiły, że rozsierdzony tłum skierował się do innych punktów miasta. Część osób udała się na ul. Młyńską, żeby uwolnić rzekomo więzionych tam delegatów. Zdobyto więzienie, spalono akta, wypuszczono więźniów, a co najważniejsze, po raz pierwszy i ostatni w PRL demonstranci zdobyli broń. Zajęto również siedzibę Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Collegium Iuridicum. W poszukiwaniu delegatów tłum udał się dalej, na ul. Kochanowskiego. Tam mieścił się budzący grozę wśród społeczeństwa Wojewódzki Urząd do spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Po drodze, z gmachu Ubezpieczalni Społecznej przy ul. Dąbrowskiego, zrzucono i zniszczono urządzenie zagłuszające zachodnie stacje radiowe. Towarzyszyły temu okrzyki przeciwko cenzurze: „My chcemy wolności”, „My chcemy słuchać zagranicy bez zagłuszeń”.

Na ul. Kochanowskiego padły pierwsze strzały do demonstrantów z oblężonego przez nich budynku. Rozgorzała walka, a niepokorne społeczeństwo zostało spacyfikowane przy użyciu wojska i czołgów. Dla funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa wrogiem byli wszyscy, którzy wówczas znaleźli się na ulicy, również dzieci i młodzież. Symboliczną ofiarą Czerwca '56 stał się zastrzelony trzynastoletni Romek Strzałkowski. Po stronie demonstrantów od kul zginęło co najmniej 50 osób, w tym 15 nastoletnich. Obrońca oskarżonych o udział w wydarzeniach Czerwca ’56, Stanisław Hejmowski, podczas procesu sądowego wyraził nadzieję, że: „krew ofiar zajść nie została przelana na próżno”. Znakiem, który poruszył opinię światową, stała się zakrwawiona, polska flaga niesiona przez protestujących na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, uwieczniona przez zachodnich dziennikarzy. Chociaż akcje demonstrantów wykroczyły poza teren miasta – rozbrajano posterunki milicji również w innych miejscowościach – to 29 czerwca sytuacja była już opanowana przez władze. Poznań został odcięty od reszty kraju, trwały aresztowania uczestników wydarzeń.

Miasto przez lata nosiło piętno nadane mu przez dygnitarzy partyjnych. W pamięci Polaków pozostała złowroga groźba ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza o odrąbaniu ręki podniesionej przeciwko władzy ludowej. Pozostała jednak także pamięć o mieszkańcach tego „zranionego miasta”, którzy odważyli się w tych trudnych czasach podjąć niebezpieczną walkę o swoje prawa.

do góry