Nawigacja

Aktualności

Kronikarz operacji polskiej NKWD

Mieczysław Łoziński nie mógł zaznać spokoju. W PRL, a potem w III RP żył z dręczącą świadomością, że pamięć o tragedii Polaków w ZSRS w latach 1937–38, o pierwszym bolszewickim ludobójstwie na naszych rodakach, którego był świadkiem, przechowa jedynie garstka historyków. Nie mógł przeboleć, że po 1989 roku wiedza o zagładzie Kresów, które nie weszły w skład II RP, zamknięta w kilku zaledwie książkach, nie trafia ani do publicznej świadomości, ani do podręczników; że nikt nie obchodzi rocznic związanych z operacją polską NKWD. Bez powodzenia usiłował też nakłonić do badań Instytut Pamięci Narodowej.

Nie dane mu było dożyć 25 stycznia 2017 roku, kiedy Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Szczecinie poinformowała o wszczęciu śledztwa w sprawie zbrodni komunistycznych „wyczerpujących znamiona zbrodni przeciwko ludzkości, polegających na zabójstwach 111 091 osób oraz pozbawieniu wolności, połączonym ze szczególnym udręczeniem 28 744 osób narodowości polskiej, zamieszkałych na terenie ZSRS, dokonanych od 15 sierpnia 1937 r. do 15 listopada 1938 r. przez funkcjonariuszy NKWD”.

Nie doczekał też apelu IPN do krewnych pokrzywdzonych, którzy mają wiedzę lub dokumenty dotyczące tej sprawy, o zgłaszanie się do Instytutu.

Zdążyć przed śmiercią

Łoziński czuł się spadkobiercą tych Polaków, których enkawudziści wywlekali z domów na egzekucje, a ich rodziny gnali na zsyłkę; tych, których w I połowie lat 30. XX wieku zabijał Wielki Głód na Ukrainie albo mordowali hunwejbini kolektywizacji. Dlatego urodzony w okolicach Żytomierza na Ukrainie w styczniu 1925 roku nauczyciel matematyki z Kłodawy zbierał świadectwa, starał się dotrzeć do rodzin ofiar, korespondował z emigrantami, którym lęk nie zamykał ust.

Robił wszystko, by o zbrodni nie zapomniano: wydał dwie niewielkie książki – „Polonia nieznana” w 2002 i „Operacja polska NKWD. Stalinowska zbrodnia na Polakach w latach 1937–1938” w 2008 roku.

Za jego życia dorobek wydawniczy dotyczący operacji polskiej był mizerny. W 1991 roku wyszło opracowanie mieszkającego w Polsce rosyjskiego historyka Mikołaja Iwanowa „Pierwszy naród ukarany. Polacy w Związku Radzieckim 1921–1939”; o sprawie pisał też Andrzej Paczkowski w dziele „Czarna Księga Komunizmu” w 1999 roku; wspomnienia Polaków z Leningradu ukazały się w opracowaniu Henryka Głębockiego na łamach krakowskiego pisma „Arcana” w 2005 roku.

Ilu ludzi sięga jednak po naukowe opracowania, kto przedziera się przez dokumenty?

Sprzeciw wobec kolektywizacji

W roku 1937, który przyniósł masowe aresztowania i egzekucje Polaków na całym sowieckim terytorium, Łozińscy mieli już za sobą ciężkie doświadczenia. Mieczysław – trzynastolatek rozumiał, co się dzieje. „W domu moich rodziców w tych latach było trwożnie. Szczególnie niespokojne były noce. Najmniejszy nawet szmer stawiał całą rodzinę na nogi. Przy piecu kuchennym leżał w pogotowiu worek z sucharami, aby w wypadku ponownego aresztowania ojca mógł go wziąć ze sobą na ostatnią drogę” – pisał w „Operacji…”. Ojciec – Jan Łoziński był wcześniej w łagrze za sprzeciwianie się przymusowej kolektywizacji.

Zanim tam trafił, Łozińscy z polskiej wsi Horodyszcze (dziś Mirnoje) w Żytomierszczyźnie w Polskim Okręgu Narodowym im. Juliana Marchlewskiego, tzw. Marchlewszczyźnie, żyli spokojnie. Bolszewicki przewrót nie zburzył podstaw ich bytowania, bo małe gospodarstwa przetrwały. Cała wieś mówiła po polsku. W Marchlewszczyźnie, założonej w 1925 roku jako miejsce chowu przyszłego sowieckiego Polaka, działały polskie szkoły, otwarte były kościoły, a polski był jednym z języków urzędowych.

W roku 1930 nadeszła jednak kolektywizacja, a chłopi polscy ziemi oddawać nie chcieli. Mieczysław dowiedział się, że jego dziadek, Wiktor Łoziński i ojciec to „kułacy” oraz „wrogowie ludu”. Dziadka zesłano bez rozprawy sądowej do łagru w Kazachstanie.

Równolegle z kolektywizacją w latach 30. trwała akcja tępienia wymyślonej przez NKWD tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej, mającej poprzez „agentów pańskiej Polski” przygotowywać zamachy, prowadzić działalność wywiadowczą i dywersyjną. Akcja, której apogeum była w latach 1937–1938 operacja polska.

Ojciec za niechęć do odbierania rolnikom ziemi zapłacił dziesięcioletnim wyrokiem. Pracował niewolniczo przy budowie budowy kanału Wołga–Don.

Jego rodzina zubożała. „Matka niemal codziennie płakała. Ten stan trwogi niepewnego jutra udzielał się boleśnie także i mnie (…) Płakaliśmy razem” – zapamiętał.

Gospodarstwo Łozińskich włączono do kołchozu w 1930 roku. Rozebrano i wywieziono stodołę i chlewnię, zabrano z podwórka drzewo budowlane i cały inwentarz. Taki sam los spotykał rolników w całych Sowietach.

Preludium końca świata

Matkę pognano do przymusowej pracy w kołchozie, on chodził do szkoły boso. Często był głodny, zamykał się w sobie – podobnie jak jego rówieśnicy. Ludzie zaczęli się siebie nawzajem bać. Ze szkół zniknął język polski, a opłatkiem „dostarczonym w sposób konspiracyjny” Mieczysław podzielił się z matką po raz ostatni w 1932 roku. Nawet w domu rozmawiali dla bezpieczeństwa po ukraińsku, aż jego polszczyzna ograniczyła się do znajomości „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”. Miejscowa bezpieka skonfiskowała im książki Kraszewskiego i Sienkiewicza jako „lekturę antypaństwową”. Postrachem stały się konne patrole NKWD, wpadające do domostw na przeszukania. To wtedy zaczął się jąkać.

Pierwszy z zesłania wrócił dziadek – szedł pieszo z Kazachstanu ponad pół roku. Po nim zjawił się ojciec. Był przełom lat 1936 i 1937. Jan Łoziński postarzał się, niedomagał. O obozowych przejściach opowiadać nie chciał. Dziadek Wiktor natomiast odnalazł sens życia w krzewieniu wiary na Żytomierszczyźnie. Polacy zbierali się potajemnie, a on prowadził nabożeństwa. Wędrował od wsi do wsi. Tak służył Bogu i ludziom przez 35 lat.

Rok 1937 oszczędził Jana Łozińskiego, którego uznano za nieszkodliwego po pobycie w obozie. Na mocy rozkazu Jeżowa z 11 sierpnia NKWD zabrał jednak obu braci Jana – 36-letniego Antoniego i 24-letniego Juliana, a także 32-letnego Józefa Skórzyńskiego – wuja Mieczysława. Zaliczeni do kategorii pierwszej „podlegającej rozstrzelaniu”, zginęli od kuli w tył głowy, a rodziny nie dowiedziały się, gdzie spoczęły ich ciała.

Antoni osierocił pięcioro dzieci, a Józef – czwórkę, dwóch chłopców i dwie dziewczynki. Młodsza z nich, Aniela miała osiem miesięcy. Żona Józefa Skórzyńskiego zmarła ze zgryzoty po aresztowaniu męża, a dzieci zabrano do sierocińca. Wieku dorosłego dożyła tylko dwójka: najstarszy Władysław i najmłodsza Aniela.

Piątkę drobiazgu po Antonim wychowała matka. Gdy dorośli, rozjechali się po Ukrainie.

Drugi wuj Mieczysława, Antoni Szymański, wdowiec, którego żonę zabrała rozpacz po aresztowaniu rodziców, został z dwiema dziewczynkami. Miejscowa trojka wytypowała go w 1937 roku jako wroga. Ponieważ jednak nie było komu powierzyć dzieci, uznano, że musi się najpierw ożenić. Antoni miał takie plany, ale gdy jeden z członków trojki ostrzegł go w zaufaniu, załamał się. Nie był w stanie dłużej sam chować dzieci i pracować. Znalazł się w szpitalu psychiatrycznym, później zmarł. Co stało się z jego córkami, nie wiadomo. 

Blizna w duszy

Mieczysław starał się wydostać z Sowietów. Wcielony przymusowo, jak wielu innych Polaków, do Armii Czerwonej, buntował się z kolegami, chcącymi trafić do „polskiej armii” i ostatecznie po wielu perypetiach przeprowadził swój zamiar.

Do Polski dotarł w 1944 roku i skończył za biurkiem w LWP. Skończył zaocznie studia, zamieszkał w Kłodawie. Udało się i jego rodzicom – jako rodzice żołnierza dostali w 1947 roku zgodę na wyjazd do PRL, gdzie dożyli ostatnich dni.

Potrzeba wykrzyczenia prawdy o losie bliskich, krewnych i sąsiadów kazała Mieczysławowi zwrócić się w lutym 2002 roku do Instytutu Pamięci Narodowej. Przekazał zebrane przez siebie materiały dotyczące zbrodni na Polakach w ZSRS z lat 1937–1938.

Odpowiedź z podziękowaniem za przesyłkę nadeszła 5 marca 2002 roku: „Informuję – pisał zastępca dyrektora sekretariatu prezesa Leona Kieresa – że z uwagi na ustawowe ograniczenie działań IPN do wydarzeń okresu pomiędzy 1 września 1939 r. a 31 grudnia 1989 r., nie będzie możliwe wszczęcie śledztwa w przedstawionej przez Pana sprawie”. Mieczysław Łoziński nie doczekał zmiany ustawy o IPN, która umożliwiła śledztwo.

W latach 90. odnalazł kuzyna Władysława Skórzyńskiego, syna wuja Józefa, w Ługańsku na Ukrainie. Ten stary człowiek zapytany w liście, czy czuje się Polakiem, odpowiedział, że nie zamierza stracić życia, jak jego rodzice, z powodu polskiego pochodzenia.

Rany duszy zabliźniają się długo. Polacy pozostali w Sowietach po 1921 roku dobrze poznali tę prawdę.

Anna Zechenter (IPN),
dłuższa wersja tekstu była publikowana w „Naszym Dzienniku” w 2007 r.

do góry