–
Podczas zbierania fotografii na wystawę mówiono mi, że o
kolegów najlepiej zapytać ojca Reginalda
Wiśniowskiego…
–
Jak się mieszkało przed wojną w Czortkowie, to trudno było
jednych rówieśników nie spotykać w szkole
podstawowej, z
innymi – jak ja – nie uczyć się w gimnazjum im.
Juliusza
Słowackiego czy nie występować na szkolnych przedstawieniach…
–
Oto kopia programu „Antygony”, wystawianej w roku
1937
przez Koło miłośników dramatu klasycznego Państwowego
Gimnazjum
w Czortkowie. Nie ma nazwiska Ojca wśród
występujących…
–
Nie grałem w „Antygonie”, ale jeśli
chodzi o
uczestników powstania w roku 1940, to w programie widzę
znajome
nazwiska: Kózki, którego imienia nie pamiętam,
dalej
Stasia Muszyńskiego, Bronisława Waydy czy Franka Ziegela, z
którym chodziłem do jednej klasy. Jest też nazwisko dobrze
mi
znanego Michała Rawluka…
–
Od Bernarda, młodszego z braci Rawluków, dostałem nie tylko
mnóstwo ważnych dokumentów, ale także fotografię
Michała.
Poznaje go Ojciec?
–
Michał Rawluk wygląda na fotografii tak, jak go pamiętam po
kręconych trochę włosach. Występowaliśmy razem w przedstawieniu o
obronie Lwowa. Spotykaliśmy się również w jednej drużynie
harcerskiej, sławnej czortkowskiej „piątce”,
nazwanej
imieniem Golskiego, jednego z właścicieli Czortkowa w wieku XVII. Na
tym zdjęciu poznaję kilku chłopców, którzy w roku
1940
– jak to się mówi – „poszli do
powstania”. Jest Kazik Plecan, nieco wyżej od niego stoi
Franio
Syzdek, a niżej siedzi Tadzik Marcinków. Ta fotografia
dotarła
do mnie w lutym l998, więc niektórych twarzy i sylwetek mogę
nie
pamiętać. Na tej fotografii jest podpisany Tadeusz Grądalski, ale jego,
jak mi się wydaje, nie ma na zdjęciu, przecież bym Tadzika
rozpoznał… A tu obok, jak widzę, ma Pan zdjęcie jeszcze
jednego
znajomego z harcerstwa – Kazika Plecana. Z nim występowałem w
„jasełkach”. Mówiono mi, że był w
powstaniu, ale
przeżył proces…
–
Poznaje Ojciec jeszcze kogoś?
–
Kazika Wasilewskiego, który miał bardzo ładną siostrę.
Kazika Sawickiego, z nim chodziłem do szkoły podstawowej w Czortkowie.
Z Tadeuszem Wałkiem też chodziłem do szkoły. Zdunka znałem, ale na tej
fotografii bym go nie wskazał, bo za dużo chłopców,
podobnych do
siebie. To fotografia z obozu Przysposobienia Wojskowego?
–
Z obozu Przysposobienia Wojskowego w Rackim Borze.
–
Też byłem na takim obozie, właśnie w Rackim Borze. Nie tylko
ćwiczyliśmy musztrę czy strzelanie, ale nawet udało się chłopcom
znaleźć grobowce z pierwszego tysiąclecia i później o tym
naszym
sukcesie „archeologicznym”, a nie wojskowym, pisała
wychodząca we Lwowie gazeta „Nowy Wiek”. Ale nie
widzę na
tej fotografii sierżanta Leona Kozaka, który w gimnazjum
zajmował się naszym wykształceniem w ramach „przysposobienia
wojskowego”, a w roku 1940, razem ze swoimi wychowankami, też
uczestniczył w powstaniu.
–
Jak Ojciec zapamiętał sierżanta Kozaka?
–
Bardzo nas dociskał i narzekał, że za mało przykładamy się do
nauki o broni. Na tym zdjęciu wygląda na starca, a przecież nim nie
był…
–
To fotografia z akt NKWD, po ciężkim śledztwie, jakie przeszedł.
Uznano, że był jednym z kierujących atakiem na szpital, więc śledczy
starali się wyciągnąć od niego możliwie najwięcej informacji o innych
dowódcach grup szturmowych i o kierownictwie powstania.
Szczególnie interesowali ich chłopcy, którym
udało się
umknąć jak np. Heweliuszowi Malawskiemu. Podobno Ojciec dobrze go znał
z czasów szkolnych?
–
W naszej 5. czortkowiej drużynie harcerskiej starszy ode mnie
Malawski, powszechnie nazywany „Gizkiem”, był
zastępowym.
–
Zetknął się Ojciec z informacją, że to właśnie w głowie
„Gizka” urodził się pomysł zaatakowania garnizonu
sowieckiego w Czortkowie i przedarcia się do Zaleszczyk, a stamtąd za
granicę, do Rumunii?
–
Ze zbiórek harcerskich przed wojną znaliśmy różne
pomysły „Gizka”. Przynosił maski gazowe i kazał nam
ćwiczyć
zachowanie się w czasie ewentualnego ataku gazowego nieprzyjaciela. Z
jednostki wojskowej wypożyczał czy dostawał świece dymne, petardy.
Zawsze na zbiórkach czy w różnych sytuacjach
chciał
zrobić coś oryginalnego, niecodziennego, za wszelką cenę zaimponować
kolegom czy podwładnym. Te pomysły chwytały, bo
„Gizek” był
niezmiernie sugestywny w ich przedstawianiu.Nie zdziwiłem się więc
słysząc po latach od naszego kolegi Bronka Łozińskiego, że to właśnie
„Gizek” przyszedł do niego z prośbą o broń i
granaty, bo
zbliża się powstanie. Łoziński wyparł się, że cokolwiek wie o
konspiracji w Czortkowie, granatów oczywiście
odmówił i
powiadomił o wszystkim naszego gimnazjalnego profesora Opackiego. Ten
kategorycznie zabronił angażowania się w walkę i prosił, aby Łoziński
wspomniał „Gizkowi” o negatywnej decyzji
„najwyższych
czynników podziemia”. Profesor zdawał sobie sprawę
z tego,
co znaczy i jak się skończy atak na bolszewików…
–
Nie posłuchano profesora Opackiego…
–
Niestety, nie posłuchano, bo jak „Gizek” wbił sobie
coś do głowy, to nie było nikogo, kto by go odwiódł od
pomysłu.
Więcej powiem: gdybym nie wiedział, kto w Czortkowie ma zamiar wywołać
powstanie, to pytany o projektodawcę w pierwszej kolejności wskazałbym
na Malawskiego.
–
Przypomnę, że nie był sam. Łoziński nie dał się namówić, ale
kilkudziesięciu innych, nawet jak sierżant Kozak, starszych od
„Gizka”, nie uznało jego projektu za nierealny,
tylko
przyszło na cmentarz i ruszyło stamtąd do ataku. Bez broni, bez żadnego
rozeznania, kogo spotkają w szturmowanych obiektach. Dlaczego
–
zdaniem Ojca – uwierzyli Heweliuszowi Malawskiemu?
–
Mówiłem już, że potrafił być bardzo sugestywny, łatwo
wciągać innych w swoje pomysły. Do tego doliczyć trzeba patriotyzm,
jakiego uczono nas w szkole, w harcerstwie, w domach rodzinnych. I
nienawiść do bolszewików, że im się tak łatwo udało we
wrześniu.
Nagle pojawiła się okazja, żeby zapłacić za to, co wyprawiają, więc
chłopcy poszli.
–
Ksiądz w roku 1940 mieszkał w Czortkowie?
–
Dzięki Bogu od roku byłem już w Krakowie, u dominikanów.
Ale wiem o co Pan mnie chce zapytać. Ja mam dzisiaj 84 lata, ale w
Czortkowie – gdybym tam mieszkał przed powstaniem, to miałbym
lat
20, a „Gizka” pamiętałbym z harcerstwa i kto wie,
czy razem
z nim nie konspirował. I najprawdopodobniej, bo tego po latach nie
można całkowicie wykluczyć, uwierzyłbym mu, że jest szansa zdobycia
broni, a później przedostania się do Rumunii. Tam miały
czekać
polskie legiony, których w rzeczywistości tam nie było, ale
o
nich, jak wiem od Łozińskiego „Gizek” przekonał
kolegów. Nie powiem więc, że i ja, 20-latek w Czortkowie, z
całą
pewnością nie dałbym się mu przekonać.
–
A gdyby przyszedł z prośbą o przechowywanie broni czy
granatów?
–
Nie odmówiłbym pomocy…
–
A gdyby powiedział, że musi się w waszym domu ukryć, bo nie udało się
powstanie i jest poszukiwany przez NKWD?
–
Trudne pan stawia pytania… W takiej sytuacji pewnie
poszedłbym poradzić się do mojego ojca, któremu nie
brakowało
patriotyzmu, ale trzeźwo oceniał rzeczywistość i czuł, co można
zdziałać, a czego lepiej nie próbować, bo „głową
muru nie
przebijesz”.
|
|