Nawigacja

Historia z IPN

Karolina Trzeskowska-Kubasik: Działalność domu dla niemowląt i starców im. św. Józefa w Wąsoszu w latach 1943-1945

Zakład w Wąsoszu utworzono w czerwcu 1943 r. Umieszczano w nim m.in. dzieci polskich robotnic przymusowych oraz wysiedlone z Warszawy w sierpniu 1944 r. Z ogólnej liczby co najmniej 489 dzieci, które przeszły przez placówkę w Wąsoszu, końca wojny doczekało najprawdopodobniej zaledwie 39 z nich.

  • Lista ocalałych dzieci z zakładu w Wąsoszu
    Lista ocalałych dzieci z zakładu w Wąsoszu

Zarządzeniem Reichsführera-SS, Heinricha Himmlera, z 27 lipca 1943 r. „w sprawie traktowania ciężarnych robotnic obcokrajowych oraz dzieci, urodzonych z tych robotnic” (Behandlung von Ausländischen Arbeiterinnen und der im Reich von Ausländischen Arbeiterinnen geborenen Kinder), dzieci „bezwartościowe rasowe” miały być kierowane do ośrodków opieki nad dziećmi cudzoziemskimi (Die Ausländerkinder-Pflegestätte). Było to niezwykle cyniczne określenie, ponieważ w rzeczywistości panujące w nich warunki bytowe były bardzo ciężkie. Z powodu braku opieki lekarskiej oraz położniczej, dramatycznych warunków sanitarnych oraz systematycznego głodzenia niemowląt stały się one ośrodkami masowej śmierci. Ogółem w czasie II wojny światowej na terenie III Rzeszy oraz na ziemiach włączonych do III Rzeszy działało ich około 300.

Na ulicy św. Józefa

Zakład im. św. Józefa w Wąsoszu utworzono w czerwcu 1943 r. Mieścił się on przy ulicy św. Józefa, w byłym domu starców, który przeniesiono do pobliskiej Góry Śląskiej. Pełna nazwa ośrodka brzmiała „Säulings- und Alterheim St. Josefsstift Herrnstadt”, co w tłumaczeniu na język polski znaczy „Dom dla niemowląt i starców im. św. Józefa w Wąsoszu”.

Umieszczano w nim zarówno niemowlęta, jak i dzieci do 5 roku życia. Były to dzieci polskich robotnic przymusowych, skierowanych do pracy na Dolny Śląsk z różnych regionów Polski. Ich matki pochodziły m. in z: Częstochowy, Łodzi, Poznania, Warszawy i Żywca. Do zakładu w Wąsoszu kierowano także polskie dzieci z sierocińców i domów dziecka na Dolnym Śląsku. Część z nich przebywała uprzednio w ośrodku w Żmigrodzie oraz w sierocińcach w Trzebnicy i Dzierżonowie. Do Wąsosza trafiały również dzieci matek pracujących w pobliskich gospodarstwach rolnych. Polskie robotnice przymusowe zmuszano do przekazywania ich do ośrodka na czas ich pracy. Niejednokrotnie musiały je przynosić codziennie, co wymagało pokonania kilku kilometrów pieszo.

W zakładzie w Wąsoszu umieszczano również dzieci wysiedlone z Warszawy w sierpniu 1944 r. ludności cywilnej. Przykładowo, 4 sierpnia 1944 r. Eugenia Tychaczek wraz z mężem i dwójką dzieci trafiła do obozu przejściowego w Pruszkowie. Następnego dnia całą rodzinę wywieziono na roboty przymusowe do Burgweide (Sołtysowic). Pod koniec sierpnia 1944 r. Tychaczkom odebrano trzyletniego syna – Jerzego, a następnie umieszczono go w zakładzie w Wąsoszu. Ogółem przez powyższą placówkę w latach 1943-1945 przeszło co najmniej 489 polskich dzieci. Na początku 1945 r. w zakładzie przebywało 120 dzieci.

„Mówiłam już tylko po niemiecku”

Placówkę prowadziły siostry ewangelickie. Ich przełożoną była siostra Marta „Borgia” Götlzer. Czynności pomocnicze wykonywały dwie Polki. Najprawdopodobniej jedna z nich pochodziła z Częstochowy, druga zaś z Katowic. Ponieważ personel używał tylko i wyłącznie języka niemieckiego, dzieci nie umiały mówić po polsku. Krystyna Niedbała zeznawała po wojnie:

„Z tamtego okresu pamiętam siostry zakonne, które się nami zajmowały. Pamiętam, że ciągle na nas krzyczały i mówiły tylko w języku niemieckim. Zresztą jak byłam zabierana z tego obozu to mówiłam tylko po niemiecku. Pamiętam jeszcze z tamtego okresu milczące albo płaczące twarze dzieci, które chowały się gdzieś po kątach”.

Matki mogły odwiedzać swe dzieci tylko i wyłącznie w obecności strażnika. Warunki panujące w zakładzie dla dzieci w Wąsoszu były dramatyczne. Pozbawiono podopiecznych opieki i pomocy lekarskiej. Wyżywienie stanowiło pół litra mleka i kostka cukru na dzień dla niemowląt. Dla starszych dzieci na środku pomieszczenia ustawiono koryto z gotowaną brukwią i marchwią. Dzieci przebywały w dwóch nieogrzewanych pomieszczeniach na parterze i pierwszym piętrze. Należy zaznaczyć, że były one nieopalane nawet podczas zimy. Dzieci ubierano tylko w koszulki, pozbawiono je obuwia. Spały na podłodze, na barłogach ze słomy. Niejednokrotnie obok nich leżały martwe dzieci. Jan (Johann) Banasiak, urodzony 23 stycznia 1940 r. wspominał:

„Zapamiętałem spanie na drewnianej podłodze, jeden obok drugiego. Nie wiem, czy było się czym przykryć. Odczuwałem głód. Przypominam sobie ciągłe selekcje dzieci (…) Przyjeżdżali jacyś mężczyźni i kobiety. Oni zabierali dzieci”.

Personel zakładu nagminnie stosował przemoc. Wobec powyższych warunków, śmiertelność w placówce była niezwykle wysoka.

Czytaj więcej na portalu przystanekhistoria.pl

do góry