Na mocy zawartego w 1957 r. porozumienia w sprawie tzw. drugiej repatriacji Polaków z ZSRS do kraju mogły wrócić osoby, które przed 17 września 1939 r. legitymowały się polskim obywatelstwem.
Ogółem w latach 1955–1959 „repatriowano” do Polski 245 tys. osób, z czego jedynie 22 tys. wracało z łagrów i miejsc osiedlenia w głębi ZSRS, a reszta pochodziła z Kresów Wschodnich II RP. Większość Polaków na Wschodzie nie mogła skorzystać z możliwości wyjazdu, gdyż napotykali trudności związane z koniecznością udowodnienia obywatelstwa polskiego oraz niechęcią sowieckich urzędników. Wśród „repatriowanych” znajdowały się osoby narodowości żydowskiej – dla wielu z nich Polska stanowiła jedynie przystanek w drodze na Zachód. Władze zezwoliły wówczas na emigrację do Izraela, z czego skorzystało do końca 1960 r. ponad 50 tys. Żydów (w tym 13 tys. „repatriantów” z ZSRS).
Podobnie połowiczny charakter miała tzw. akcja łączenia rodzin umożliwiająca wyjazdy ludności niemieckiej. W latach 1956–1959 wyjechało z Polski do NRD ponad 37 tys. osób, a do RFN ponad 226 tys. Kraj opuszczali nie tylko etniczni Niemcy, ale również upokarzana i dyskryminowana ludność miejscowa, często jeszcze do niedawna trwająca przy polskości, głównie z Górnego Śląska, Warmii i Mazur. Władze błędnie uznały, że akcja ta rozwiązała problem niemiecki na ziemiach polskich.
Migracje i demografia
Istotne znaczenie dla sytuacji demograficznej miał odpływ mieszkańców wsi do miast. W epoce Gomułki liczba ludności miejskiej przewyższyła już liczbę mieszkańców wsi. W dalszym ciągu jednak w województwach wschodnich przeważała ludność rolnicza, która na zachodzie kraju stanowiła już tylko około 1/3 mieszkańców.
W epokę Gomułki Polska wchodziła z liczbą ludności wciąż niższą niż przed wojną, choć liczba mieszkańców wzrosła w tym czasie o 4,6 mln (do 32,6 mln w 1970 r.). Z propagandową pompą świętowano w lipcu 1961 r. narodziny 30-milionowego obywatela Polski, przedstawiane zresztą jako „osiągnięcie socjalizmu”. Pokolenie powojennego wyżu demograficznego wkraczało w dorosłość w połowie lat sześćdziesiątych. Polska była krajem ludzi młodych – w końcu tego dziesięciolecia około 40 proc. społeczeństwa stanowiły osoby, które nie ukończyły 19 roku życia. Z jednej strony był to powód do dumy, z drugiej zaś zjawisko to rodziło problemy na rynku pracy i mieszkań. Stało się też jednym z głównych wątków Marca ’68 – buntu młodych.
„Mała stabilizacja” – duża stagnacja
Epoka Gomułki upływała w atmosferze braku perspektyw na lepsze życie, zastoju i szarości. Życie toczyło się wolnym rytmem, ale w porównaniu z latami wojny i okresem stalinizmu na wyższym poziomie, a do tego było przewidywalne i stabilne. Polakom przestał towarzyszyć wszechobecny strach charakterystyczny dla czasów stalinowskich. W tej „małej stabilizacji” (określenie użyte przez Tadeusza Różewicza) społeczeństwo żyło biednie, z marnymi pensjami i fatalnie zaopatrzonymi sklepami.
Jedną z większych bolączek okazał się brak mieszkań. Próby rozwiązania tego problemu prowadziły do absurdalnych pomysłów. Rada Ministrów zmniejszyła w Warszawie np. normę powierzchni mieszkalnej na osobę o 2 m kw. Dzięki temu poprawiano statystyki budownictwa mieszkaniowego, starając się na różne sposoby szukać oszczędności. Upowszechniano mieszkania ze „ślepymi”, czyli pozbawionymi okien, kuchniami, co stało się znakiem firmowym siermiężnej epoki gomułkowskiej. W ramach tzw. oszczędnego budownictwa, kopiując wzorce sowieckie, stawiano nawet bloki, w których na kilka mieszkań przypadała jedna łazienka i toaleta. Starano się też redukować „powierzchnie niemieszkalne”, co oznaczało zmniejszanie przedpokoi i klatek schodowych w nowym budownictwie.
Aspiracje społeczeństwa ograniczono do lichej i taniej wersji konsumpcjonizmu. Ascetyczny Gomułka propagował skromny model życia, który stał się wizytówką jego rządów. Społeczeństwo cieszyło się jednak z coraz powszechniejszego dostępu do „luksusowych” dóbr konsumpcyjnych, takich jak pralki, odkurzacze, telewizory czy adaptery. Symbolem epoki stała się pralka Frania, adapter Bambino i samochód marki Syrena.
Wraz z nowym mieszkaniem były one szczytem marzeń wielu Polaków. Samochody były jeszcze dobrem luksusowym, za to popularnością cieszyły się motocykle (m.in. Junak i WSK ). Elita mogła korzystać z atrakcyjnych wyjazdów na wczasy do Bułgarii, Rumunii czy nad węgierski Balaton. Dla „przeciętnego Polaka” wyjazd za granicę był jednak nieosiągalny, a najbardziej zdeterminowani podejmowali próby ucieczki z zamkniętego kraju.
W modę weszły koszule non iron (niewymagające prasowania) i ortalionowe płaszcze. Społeczeństwo łaknęło zachodniej kultury i kolorowego stylu życia. Był to świat odległy i niedostępny dla ogółu. Władze komunistyczne karmiły więc Polaków własnymi pomysłami na nowoczesność. Na początku lat sześćdziesiątych na wsiach otwarto kilka tysięcy klubokawiarni, stanowiących połączenie kawiarni, czytelni, sklepu i sali telewizyjnej. Ambitnie zakładano, że staną się one miejscami kulturalnego odpoczynku ludności wiejskiej. Po okresie początkowego entuzjazmu klubokawiarnie zaczęły jednak przeżywać kryzys. Pod koniec siermiężnej epoki Gomułki pojawili się w Polsce pierwsi hippisi, którym bacznie przyglądała się Służba Bezpieczeństwa.
Społeczeństwo z uwagą śledziło w radiu i telewizji poczynania polskich sportowców na arenach międzynarodowych. Polacy byli dumni z mistrzów olimpijskich z Tokio w 1964 r. i Meksyku w 1968 r.: Jerzego Kuleja (boks) i Waldemara Baszanowskiego (podnoszenie ciężarów) czy też rozpoczynającej międzynarodową karierę Ireny Kirszenstein (Szewińskiej). W latach 1956–1966 świetne wyniki osiągała polska reprezentacja lekkoatletyczna nazywana Wunderteamem (wśród nich m.in. Zdzisław Krzyszkowiak – złoty medalista olimpijski i rekordzista świata w biegu na 3000 m z przeszkodami czy Józef Szmidt – dwukrotny mistrz olimpijski i rekordzista świata w trójskoku). Sukcesy odnosili polscy żużlowcy, którzy w latach sześćdziesiątych czterokrotnie zdobywali mistrzostwo świata.