Jednocześnie fakt, że przyrost dochodu narodowego wynikał nie ze wzrostu wydajności pracy, ale zwiększania liczby zatrudnionych, źle wróżył perspektywom gospodarczym sterowanej przez Gomułkę peerelowskiej nawy państwowej.
Fasadowa stabilność
Mimo to z pozoru polityczny układ wydawał się niezwykle stabilny. W maju 1965 r. w kolejnych „wyborach” uczestniczyć miało, zgodnie z oficjalnymi statystykami, 96,6% uprawnionych do głosowania, przy czym na jedyną listę kandydatów, firmowaną przez FJN, miało oddać swe głosy aż 98,8% wyborców. Premierem po raz kolejny został Cyrankiewicz, natomiast funkcję głowy państwa powierzono Ochabowi. Choć stosunki pomiędzy państwem a Kościołem pełne były zadrażnień (kardynał Wyszyński demonstracyjnie nie wziął udziału w majowej farsie wyborczej), na niepokornych reprezentantów środowisk twórczych spadały represje (za publikowanie swych utworów na zachodzie skazano Jana Nepomucena Millera, Stanisława Cata-Mackiewicza i Januarego Grzędzińskiego), a w więzieniu przebywali autorzy skierowanego do członków PZPR listu otwartego, Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, to jednak nie zakłócało to samozadowolenia i coraz większej apatii rządzonych.
Burza wokół listu
W końcu 1965 r. rozpętała się prawdziwa polityczna burza. Jej pretekstem stał się list, skierowany na przełomie listopada i grudnia 1965 r. przez Episkopat Polski do biskupów niemieckich. Był on fragmentem szerszej akcji milenijnej, w ramach której biskupi polscy wysłali specjalne przesłanie do Episkopatów z ponad pięćdziesięciu krajów. Znalazł się w nim jednak zwrot, który rozjuszył wręcz komunistyczne władze Polski. Brzmiał on: „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”.
Akcja propagandowa wymierzona w Kościół miała doprowadzić do jego dyskredytacji w oczach wiernych. Episkopat atakowano na łamach prasy, podczas wieców i masówek organizowanych w zakładach pracy, szkołach czy uczelniach. I choć kardynał Wyszyński w sposób jednoznaczny podkreślił, iż poziom kierowanych przeciwko Episkopatowi argumentów wyklucza możliwość prowadzenia polemiki, antykościelna nagonka nie malała. Również po to, by milenijnym obchodom – tysiącleciu chrztu Polski – przeciwstawić konkurencyjne tysiąclecie istnienia polskiej państwowości.
Starannie dozowana kampania nienawiści zawiodła. Uroczystości milenijne – władze nie wyraziły zgody na przyjazd do Polski papieża – których centralnym miejscem stała się 3 maja 1966 r. Jasna Góra, jednoznacznie wykazały, kto sprawuje nad Wisłą rząd dusz. Propagandowe ataki na Kościół, przez swą nachalność i myślowy prymitywizm, odniosły skutek odwrotny od zamierzonego, zwłaszcza iż komunistyczna władza, ofiarowując społeczeństwu parodię igrzysk, nie była w stanie wygospodarować dla niego dostatecznej ilości chleba.
Przeciw syjonizmowi!
Tymczasem w połowie 1967 r. na rozwój wewnętrznej sytuacji w PRL znaczący wpływ wywarły wydarzenia międzynarodowe. A ściślej jedno z nich: wojna pomiędzy Izraelem a państwami arabskimi. Dla krystalizującej się wówczas w obrębie PZPR frakcji szermującej ideologią nacjonalistyczną, a potocznie zwanej „partyzantami” (liderował jej Moczar), wydarzenia te stały się dogodnym pretekstem do rozpętania politycznej kampanii, która mogła stać się pomocna w sięgnięciu po władzę. Rzeczywistość polskiego „realnego” socjalizmu znalazła nowego wroga – „syjonistę”.
„Syjonistą” był ten, kto opowiadał się po stronie Izraela, czyli – zgodnie z propagandową nomenklaturą – agresora. Siłą rzeczy musiał być nim mieszkający w Polsce obywatel pochodzenia żydowskiego. Nastąpiło eliminowanie z aparatu partyjnego, wojska, prasy tych wszystkich, którym można było wypomnieć niewłaściwe pochodzenie. Retoryka nacjonalistyczna, którą coraz częściej zaczynali stosować ludzie z otoczenia Gomułki, zaczynała stanowić obowiązujący wyróżnik.
Zapalnik prowokacji
Tracący coraz wyraźniej kontakt z rzeczywistością „Wiesław” starał się udowadniać, że w pełni kontroluje rozwój sytuacji. W istocie fala wydarzeń niosła go, po części bezwolnie, w stronę nowego starcia, mogącego zakończyć się utratą zajmowanej przez niego pozycji. Wywołać mogła je jednak tylko prowokacja policyjna. Stało się nią w końcu stycznia 1968 r. zdjęcie z afisza teatralnego Mickiewiczowskich „Dziadów”.
Od początku 1968 r. spektakl ten, wyreżyserowany przez Kazimierza Dejmka, wywoływał ogromne i zupełnie nieteatralne emocje. Niektóre kwestie, o wyraźnie antyrosyjskim wydźwięku, widownia nagradzała gorącymi oklaskami. Pojawiły się też dyskretnie rozsiewane plotki, że zakazu dalszego wystawiania „Dziadów” zażądał ambasador ZSRS. W tej sytuacji trudno się dziwić, że po ostatnim spektaklu pod pomnik Mickiewicza ruszył spory pochód. Tego wieczoru milicja nie interweniowała. Aresztowań, według specjalnie skonstruowanej listy, dokonano nieco później.
Reakcja studentów i literatów
Wykraczająca poza przyjęte zwyczaje interwencja cenzury przyjęta została z ogromnym oburzeniem. W środowisku studenckim w całej Polsce zbierano podpisy pod petycją, by zakaz cofnięto (była to akcja zainaugurowana na Uniwersytecie Warszawskim). Wreszcie w ostatnim dniu lutego zebrał się na posiedzeniu nadzwyczajnym Warszawski Oddział Związku Literatów Polskich. Totalna krytyka poczynań władz na polu kultury – przodowali w niej Paweł Jasienica, Antoni Słonimski i Stefan Kisielewski – zakończyła się przyjęciem rezolucji wymierzonej w pierwszym rzędzie przeciwko cenzurze, a opowiadającej się za przywróceniem tolerancji i swobody twórczej. Ferment, aczkolwiek ograniczony do środowisk inteligenckich, stawał się coraz bardziej widoczny.
Zwolennicy Moczara za wszelką cenę dążyli do zdestabilizowania sytuacji. Podważali w ten sposób pozycję Gomułki, wykazując zarazem, iż porządek trzeba zaprowadzać, stosując politykę twardej ręki. W sytuacji, gdy narastał ferment w sąsiedniej Czechosłowacji, ten sposób rozumowania mógł znaleźć, jak sądzili, poparcie w moskiewskiej centrali. Środowiskiem zaś, które sprowokować można było najłatwiej, okazali się studenci.