Nawigacja

Historia z IPN

Krzysztof Kawalec: Śmierć prezydenta

16 grudnia 1922 roku zaszło jedno z bardziej ponurych wydarzeń w dziejach odrodzonej Rzeczypospolitej – psychicznie niezrównoważony fanatyk zamordował jej pierwszego prezydenta.

  • Naczelnik Państwa Józef Piłsudski podczas rozmowy z nowo wybranym Prezydentem RP Gabrielem Narutowiczem. Belweder, 10 grudnia 1922. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego
    Naczelnik Państwa Józef Piłsudski podczas rozmowy z nowo wybranym Prezydentem RP Gabrielem Narutowiczem. Belweder, 10 grudnia 1922. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Był to wstrząs dla opinii publicznej. Emocje skierowały się przeciw prawicy jako odpowiedzialnej za zorganizowanie medialnej kampanii nienawiści przerwanej przez zamach. Wskazywano na użycie i nadużycie haseł narodowych ogniskujących emocje, a wyłączających zdolność do refleksji oraz poczucie umiaru. Ignacy Daszyński, jeden z czołowych przywódców Polskiej Partii Socjalistycznej, powstrzymując przygotowywaną przez lokalne ogniwa własnej partii fizyczną rozprawę z gronem polityków prawicy – Związku Ludowo-Narodowego, Chrześcijańskiej Demokracji oraz Stronnictwa Chrześcijańsko-Narodowego – a także z sympatyzującymi z nią dziennikarzami, argumentował, że dokonany mord kompromituje prawicę tak mocno i tak trwale, że jego wymowy nie można osłabiać serią samosądów, które zmienią etyczną ocenę wydarzeń. Bez względu na to, że kierował się tu raczej intuicją niż wiedzą, podjął szczęśliwą decyzję.

Kwestia odpowiedzialności

Merytorycznie rzecz biorąc, w świetle tego, co wiemy dzisiaj – abstrahując nawet od niedopuszczalności stosowania linczu – odpowiedzialność za rozwój wydarzeń elity kierującej blokiem centroprawicowym nie rysuje się jednoznacznie. Nie godząc się z dokonanym legalnie wyborem głowy państwa, próbowała ona blokować procedurę jej zaprzysiężenia przez absencję w Sejmie oraz organizując demonstracje uliczne. W tle tych poczynań był – jakbyśmy powiedzieli dzisiaj – hejt medialny: utrzymane w agresywnym tonie artykuły prasowe oraz ulotki, często niepodpisane, niewiadomej proweniencji. Rzecz jednak w tym, że struktury ówczesnego obozu prawicowego były luźne: oprócz partii (niezbyt licznych i słabo zorganizowanych) obejmując różne stowarzyszenia społeczne, w tym także efemeryczne, tworzone ad hoc. Dotyczy to także i prasy, zezwalającej współpracownikom na o wiele większą swobodę wypowiedzi, niż jest praktykowane dzisiaj. Z punktu widzenia polityków stojących na czele środowiska oznaczało to, że uruchomiwszy emocje, nie mieli środków, by nad nimi panować. Oznaczało także rozmycie odpowiedzialności za wytworzony stan rzeczy – chyba żeby przyjąć, że wina polegała właśnie na daniu sygnału do akcji i zgodzie na ryzyko anarchii, nieuchronne w przypadku każdej akcji ulicznej, przebiegającej bez kontroli. Z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika istotne może być przypomnienie, że hejt trwał pięć dni. To wprawdzie było i tak o pięć dni za długo, ale dzisiaj nauczyliśmy się żyć z nim całe lata.

Motywacje sprawcy

Jakkolwiek zabójca, oczekując na wykonanie orzeczonej kary śmierci, pozostawił po sobie pisane w więzieniu zapiski, ocena motywów jego działania jest kwestią interpretacji. Wykluczyć można inspirację organizacyjną – nie należał on bowiem do żadnej partii politycznej. Sądząc zaś z uwag, jakie poczynił w swoich zapiskach pod adresem sejmowych przywódców prawicy, nie byli oni dla niego autorytetem. Trudno też jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, w jakiej mierze na poczynaniach osoby należącej do stołecznej elity, historyku sztuki, znającym kilka języków, zaważyć mogła kampania medialna. Chociaż oczywiście możliwe, że poddał się ciśnieniu ogólniejszej atmosfery. Postrzegając zaś walkę polityczną jako starcie idei oraz symboli, nie potrafiąc pogodzić się z perspektywą obsadzenia prestiżowej funkcji przez osobę jego zdaniem nie zasługującą na taki zaszczyt – przeszedł do porządku dziennego konsekwencjami swojego czynu. Z urzędem prezydenta nie wiązała się bowiem wówczas realna władza, odium zaś obciążyć musiało prawicę, wraz ze wszystkim, co głosiła, a z czym zabójca teoretycznie się identyfikował. Patryk Pleskot, historyk, autor monografii grudniowego zamachu, zwrócił uwagę na prawdopodobne skutki osobistego impasu, w jakim znalazł się Niewiadomski po utracie pracy w Ministerstwie Sztuki i Kultury w końcu 1921 r. W tym kontekście interesująca wydaje się również sporządzona na podstawie analizy zapisków więziennych pochodząca z 1923 r. opinia Maurycego Ursteina, lekarza psychiatry, sugerującego, że Niewiadomski cierpiał na katatonię, chorobę psychiczna, która okresowo ograniczała jego możliwości panowania nad emocjami. Z takiej perspektywy – a nie była to opinia odosobniona - orzeczenie przez sąd najwyższego wymiaru kary było błędem. Rezygnując z podjęcia próby ustalenia poczytalności oskarżonego sąd uczynił zadość tej części opinii publicznej, która oczekiwała na spektakularne ukaranie zamachowca – jego śmierć przed plutonem egzekucyjnym, która mogła być odbierana jako forma odkupienia wcześniejszej winy, utorowała drogę kultowi Niewiadomskiego. I jakkolwiek historycy są zgodni co do tego, że kult ów nawet w obrębie skrajnej prawicy miał raczej marginalny charakter, miał on jednak swój udział w pogłębianiu fatalnej polaryzacji politycznej, a także ułatwił przeciwnikom prawicy obciążanie jej zbiorową odpowiedzialnością za zamach.

Czytaj całość na portalu przystanekhistoria.pl

do góry