Nawigacja

40. rocznica powstania NSZZ „Solidarność”

Jarosław Szarek: Dwa zwycięstwa nad komunizmem

W XX w. dwa zwycięstwa Polaków zmieniły bieg historii powszechnej: w 1920 r. zatrzymanie marszu bolszewików na Rzeczpospolitą i dalej na zachód, a w 1980 r. pierwszy krok na drodze do uwolnienia się Europy Środkowo-Wschodniej od systemu narzuconego przez Moskwę. Obie wielkie wiktorie nad komunizmem, wedle racjonalnych rachub niemożliwe, odnieśli nasi przodkowie dlatego, że świadoma mniejszość potrafiła przemóc odwieczne słabości narodu, obudzić go z marazmu i skupić wokół wartości fundamentalnych.

  • Fot. ze zbiorów IPN
    Fot. ze zbiorów IPN

Na twarzach zebranych 15 sierpnia 1981 r. podczas uroczystości w Ossowie maluje się skupienie. Ci najstarsi muszą jeszcze pamiętać grozę i radość sprzed ponad sześćdziesięciu lat. Kilkadziesiąt fotografii zachowanych w Archiwum IPN ukazuje dziesiątki osób stojących przy monumencie ks. Ignacego Skorupki, odbudowanym na fali Solidarności po zniszczeniu przez komunistów. Przemawia ks. Wacław Karłowicz, który w 1920 r. miał trzynaście lat. Obok niego, wyprężony w ułańskim mundurze, mężczyzna w podeszłym wieku ‒ zaciągnął się jako siedemnastolatek do Armii Ochotniczej gen. Józefa Hallera. Podobnie było latem 1981 r. i w Płocku, gdzie wspominano czternastoletniego obrońcę miasta Antoniego Gradowskiego, i w tylu innych miejscach zwycięstw nad bolszewizmem. Pierwsze oficjalne obchody po 1939 r. stały się możliwe po powstaniu Solidarności ‒ dzięki niej pamięć o zepchniętym w niebyt największym triumfie nad komunizmem zaczęła zajmować należne jej miejsce.

„Kto zwycięża? Polacy czy nasi?” 

Niepodległość, dopiero co odzyskana w 1918 r., znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, zagrożona przez nadciągające wojska bolszewickie. Niebezpieczeństwo potęgowała dodatkowo niekorzystna sytuacja wewnętrzna. Materialnej i humanitarnej katastrofie towarzyszył bowiem brak ducha narodu, tworzonego przecież też przez ludzi „mówiących po polsku i tylko po polsku mówić umiejących, przypisanych siłą rzeczy do obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, ale latami niewoli i z niewoli płynących skutków – niedorosłych jeszcze do uczuć patriotycznych ‒ notował pisarz Adam Grzymała-Siedlecki. Ich dzieci, ich wnukowie – będą Polakami z woli i z uczucia – oni sami są dopiero Polakami z mowy li tylko”1.  To oni właśnie pytali latem 1920 r.: „Kto zwycięża? Polacy czy nasi?”, to oni dezerterowali z wojska, oni czekali na bolszewików, otumanieni ich hasłami. Liczni byli ci, o których żołnierz i literat Eugeniusz Małaczewski pisał, że sprawę wiekuistą, jaką jest Polska, mierzą spadkiem lub zwyżką waluty. Dla nich Polska ginie już wówczas, gdy cena na artykuły pierwszej dla nich potrzeby wynosi dziś aż tyle, gdy wczoraj wynosiła tylko tyle. Są to ci sami, którzy w listopadzie 1918 r. nazywali szaleństwem wiarę w Niepodległość Ojczyzny”2W dramatycznych chwilach 1920 r. tworzyli najliczniejszą partię, nazwaną przez ulicę partią OPK, czyli „Onufry, Pakuj Kufry”.

Państwo bez granic na ziemiach ogarniętych wojennymi zniszczeniami, nędzą, głodem i epidemiami budowali Polacy żyjący od ponad wieku na obrzeżach trzech mocarstw o różnych kulturach, poziomach rozwoju i mentalności. Stanęli przed zadaniem scalenia ziem rozbiorowych, szybkiego zorganizowania dyplomacji niezbędnej do wynegocjowania linii granicznych, jednolitego wojska do ich obrony, systemu prawodawczego i gospodarczego, a także szkolnictwa.

Ruiny i głód 

Podczas I wojny światowej na 90 proc. ziem przyszłej Rzeczypospolitej toczyły się walki, a na czwartej ich części (100 tys. km kw.) były to zmagania krwawe i długotrwałe. W regionach najbardziej nimi dotkniętych ok. 40 proc. zabudowań mieszkalnych i gospodarczych poszło w ruinę. W gruzach leżała infrastruktura przemysłowa. Z fabryk pozostały w wielu miejscach gołe ściany lub puste hale, gdzieniegdzie nie ostały się nawet posadzki. Przemysł metalowy w dawnej Kongresówce w zasadzie przestał istnieć. Rosjanie wywozili wszystko ‒ od maszyn po najprostsze części wyposażenia. Brakowało sieci komunikacyjnej spajającej w jeden organizm ziemie rozbiorowe; 60 proc. dworców kolejowych uległo zniszczeniu. Zaborcy wyrąbali w rabunkowy sposób ponad 2,5 mln ha lasów. Zabrali ze sobą bydło domowe i konie, pogłowie zwierząt spadło więc co najmniej o 30 proc. Odłogi zajmowały 3,5 mln ha, a zbiory mogły pokryć jedynie połowę zapotrzebowania na mąkę3.

Powszechny wtedy w Europie niedostatek węgla – surowca koniecznego do uruchomienia produkcji oraz transportu ‒ dotknął boleśnie Polskę: spadło wydobycie, mogliśmy zaspokoić 40 proc. zapotrzebowania, a ceny węgla wzrosły o blisko 500 proc. Z czternastu hut pracowała jedna – w Częstochowie. Produkcja żelaza i wyrobów kutych spadła z 470 tys. ton do 19 tys. Do wiosny 1920 r. zdołano uruchomić – porównując ze stanem sprzed I wojny światowej – jedynie  18 proc. przemysłu mechanicznego, 20 proc. włókienniczego, 27 proc. budowlanego, 32 proc. garbarskiego, 36 proc. chemicznego i 41 proc. spożywczego. W tym samym roku dochody budżetowe pokryły zaledwie 13 proc. wydatków, resztę stanowił deficyt. Szalała drożyzna ‒ ceny wzrosły w stosunku do 1914 r. o 3 tys. proc., a tylko od lipca 1919 do wiosny 1920 r. ‒ o 200 proc.4


Pomnik ks. Ignacego Skorupki w Ossowie autorstwa Czesława Dźwigaja (fot. Sławek Kasper)

 

Głód doskwierał najbiedniejszym warstwom. Osłabione organizmy były dziesiątkowane przez choroby – bardziej zabójcze niż frontowe walki. W ubogiej Małopolsce Wschodniej na tyfus plamisty zapadło co najmniej 400 tys. osób, a śmiertelność wyniosła 15‒17 proc. Podczas gdy od 1 października 1919 do 30 czerwca 1920 r. armia straciła 2348 żołnierzy i oficerów poległych na Wschodzie oraz było 1744 rannych, śmiertelne żniwo chorób, m.in. tyfusu i czerwonki, wyniosło 93 636 wojskowych. W walce z zarazą umierał codziennie jeden lekarz. Do chorych kierowano medyków przed 35. rokiem życia, bo dla starszych to był często wyrok śmierci5.

Wszyscy przeciwko wszystkim 

Biurokratyczny gąszcz młodego państwa regulującego życie kancelaryjnymi nakazami i rynek reagujący gwałtownymi skokami cen dopełniały obrazu. Reglamentacja żywności, brak towarów i kilka walut w obiegu otwierały raj dla spekulacji. Obszary nędzy kontrastowały z szybko powstającymi fortunami nuworyszy. Kraj ogarniały strajki. W czerwcu 1920 r., po zajęciu Kijowa przez bolszewików, Warszawę sparaliżował strajk służb komunalnych. Ulice tonęły w śmieciach. Pracę przerwały elektrownia, gazowania i wodociągi. Chorzy w szpitalach zostali pozbawieni wody, prądu i gazu. Do protestów dołączały inne miasta, zamilkły telefony, stanęły piekarnie. Zabrakło nawet reglamentowanego chleba.

W takich warunkach wzmogła się bolszewicka agitacja. Komuniści podjęli nieudaną próbę przerwania pracy w kopalniach w Zagłębiu Dąbrowskim. Napiętą sytuację udało się częściowo opanować dzięki tysiącom członków Stowarzyszenia Samopomocy Społecznej, którzy zastąpili robotników. Stołeczną elektrownię miejską uruchomiono przy pomocy wojska. Chaos i anarchia zaczęły przerażać nawet tych, którzy wcześniej dążyli do destabilizacji państwa. Socjalistyczny „Naprzód” pisał pod koniec czerwca 1920 r.: „Rozprzęgają się węzły społeczne i moralne. Wybuchła straszliwa wojna domowa wszystkich przeciwko wszystkim”.

Nie inaczej było w rozdrobnionym sejmie, który jeszcze 18 maja 1920 r. na stojąco witał wracającego z Kijowa Józefa Piłsudskiego. Marszałek Wojciech Trąmpczyński przemawiał: „Sejm cały przez usta moje wita Cię, Wodzu Naczelny, wracającego ze szlaku Bolesława Chrobrego […]. Historia nie widziała jeszcze kraju, który by w tak trudnych warunkach, jak nasz, stworzył swoją państwowość”6.

Jedności w chwili zwycięstwa nie starczyło na długo ‒ trzy tygodnie później do dymisji podał się rząd Leopolda Skulskiego, co zbiegło się z ponownym zajęciem Kijowa przez bolszewików. Na wschodzie rozpoczynał się odwrót Wojska Polskiego. Tymczasem w Warszawie niemal do końca czerwca sejm nie był w stanie wyłonić większościowej koalicji.

Dopomóc własnej klęsce 

„Kraj, jakby sobie poprzysiągł, by dopomagać klęsce – pisał Adam Grzymała-Siedlecki. – Hańba naszego młodego życia niepodległego […]. Po wsiach wśród rolników, a zwłaszcza wśród bezrolnych, głucha agitacja na rzecz bolszewików i podziemne podjudzenia przeciwko uchwalonym poborom wojskowym. U góry, w rządzie i w sejmie – niezgoda”7Generał Stanisław Szeptycki, przybyły na krótko do Warszawy z frontu nad Berezyną, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” dał wyraz zdumieniu na widok miasta. Z młodzieży zapełniającej kawiarnie i ulice – mówił – można by w krótkim czasie sformować tak potrzebne na froncie dywizje. Wojnę prowadzi się na dwóch frontach: wewnętrznym i zewnętrznym. Gdy ten pierwszy nie istnieje, nie wygra się wojny ‒ podkreślał. Dopiero groza położenia sprawiła, że front wewnętrzny zaczął powstawać.

24 czerwca, kiedy Wojsko Polskie resztkami sił powstrzymywało bolszewicki Front Zachodni na Białorusi, a po krwawych walkach musiało oddać 1. Armii Konnej Siemiona Budionnego Żytomierz, gdy rozpoczynał się już wielki odwrót na zachód, udało się sformować rząd z premierem Władysławem Grabskim na czele. W swym exposé Grabski powiedział: „Dziś czas, ażeby naród otrząsnął się z […] lekkomyślnego traktowania najpoważniejszych podstawowych zagadnień swego bytu. […] Ludzie bawią się więcej niż przed wojną. Chodzą spokojni, stawiają wymagania, myślą tylko o bogaceniu się chwilowym […]. I to się dzieje nie tylko w stolicy, nie tylko po miastach, to się dzieje wszędzie”8.

Ale naród się obudził. Tydzień później powołano Radę Obrony Państwa, a wkrótce pojawiły się jej pierwsze obwieszczenia podpisane przez Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza Józefa Piłsudskiego: „Wszystko dla zwycięstwa! Do broni!”. W następnych dniach cały kraj ogarnęło poruszenie. Mnożyły się apele, rozpoczęto zaciąg do Armii Ochotniczej oraz służb mających pracować na rzecz wojska. Ruszyła także zbiórka pieniędzy dla walczącej armii.


Uroczystości w Ossowie 15 sierpnia 1981 r. z udziałem ułana, który brał udział w Bitwie Warszawskiej (fot. IPN)

Na hasło „Do broni!” pierwsza odpowiedziała młodzież: uczniowie gimnazjów, studenci, harcerze. Potężny odzew nadszedł ze szkół wyższych. „Do broni!” – wzywał Senat Uniwersytetu Warszawskiego. Wkrótce utworzono Ligę Akademicką Obrony Państwa, prowadzącą studencki zaciąg do armii i formacji pomocniczych. Nie pozostały bierne Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet Poznański, Politechnika Lwowska, Uniwersytet Jana Kazimierza, Wyższa Szkoła Lasowa, Wyższa Szkoła Handlowa ani, wreszcie, wileński Uniwersytet Stefana Batorego9. Szybko do uczonych i studentów dołączyli pisarze, aktorzy, artyści – przedstawiciele ówczesnego salonu. Zastępy inteligencji były nadzwyczaj liczne.

Jasnogórski szaniec i OKOP 

Biskupi zebrani na Jasnej Górze wskazywali Polakom na niezwyciężoną broń duchową: „Wymódlmy Ojczyźnie naszej tryumf i zwycięstwo”. W tysiącach kościołów brzmiały słowa listu o wrogu, który „łączy okrucieństwo i żądzę niszczenia z nienawiścią wszelkiej kultury, szczególnie zaś chrześcijaństwa i Kościoła – jak podkreślali biskupi. Za jego stopami pojawiają się mordy i rzezie, ślady jego znaczą palące się wsie, wioski i miasta, lecz nade wszystko ściga on w swej ślepej zapamiętałej zawiści wszelkie zdrowe związki społeczne, każdy zaczyn prawdziwej oświaty, każdy ustrój zdrowy, religię wszelką i Kościół”10.

Kolejne inicjatywy mobilizowały do walki z komunizmem, a wśród nich Obywatelski Komitet Obrony Państwa z wymownym skrótem OKOP. Struktura ta służyła Armii Ochotniczej jako intendentura oraz tyły organizacyjne. Wreszcie „Armia Polska miała za sobą mur społeczny, o który mogła się oprzeć plecami”11 – tłumaczył Ignacy Oksza-Grabowski, kierownik Wydziału Prasowego OKOP.

Od 10 do 17 lipca na apele odpowiedziało ponad 30 tys. ochotników, a do końca miesiąca było ich blisko 65 tys. Po Mszy św. polowej 18 lipca ochotnicy wyruszyli z Warszawy na front. Tłumy padły na kolana i nad placem rozległy się suplikacje – Święty Boże, Święty Mocny. Z Płocka wyszedł pierwszy szwadron ochotniczego pułku ułanów, Łowicz dał swych harcerzy. Akcja werbunkowa rozszerzała się w Wielkopolsce i na Pomorzu. W Grudziądzu i Toruniu po Mszach św. polowych punkty werbunkowe przyjmowały chętnych. W Koninie zgłosili się prawie wszyscy starsi uczniowie gimnazjów. „Było coś wspaniałego w tym pochodzie najmłodszych pod sztandary ‒ wspominał Grzymała-Siedlecki. ‒ Jakby wojna krzyżowa, porywająca na nogi wszystkich, kto zdolny jest podźwignąć oręż. A byli wśród nich i tacy, którzy, naprawdę mówiąc, nie dorośli siłami do uciążliwej służby wojskowej. Byli wśród nich chłopcy bezkrwiści, wycieńczeni niedostatkiem rodzin inteligentnych, z których pochodzą; byli suchotnicy i słabi na serce; byli wątli i wymizerowani trudami nauki. Były wśród nich prawie dzieci. Żaden nie cofnął się”12.

W ciągu kilku zaledwie tygodni naród wykrzesał siły, które powstrzymały bolszewików. Przed rozstrzygającym bojem premier Wincenty Witos wizytował oddziały pod Warszawą. Trafił pod Radzyminem na najsłabszy odcinek, na którym żołnierze ponosili duże straty i nie notowali żadnego sukcesu, „co wytworzyło w nich psychologię słabości i strachu, których nie mogą się pozbyć” ‒ pisał13. Inne były nastroje wśród przygotowujących się do natarcia na Nasielsk. Premier wspominał: „Mała tylko część żołnierzy miała na sobie kompletne, choć potargane mundury, co najmniej połowa była bez obuwia, idąc bosymi, pokaleczonymi nogami po ostrych drogach i żytnich ścierniskach. […] na niektórych wisiały tylko resztki ze spodni i innego ubrania. Natomiast wszyscy posiadali karabiny i naboje, a w rozmowie okazywali wielką pewność siebie i wiarę w zwycięstwo” 14I zatriumfowali nad bolszewikami.

„Wyzuci z ojczyzny” 

Niespełna dwa dziesięciolecia po warszawskiej wiktorii pokoleniu wychowanemu w niepodległej Rzeczypospolitej przyszło znów składać gigantyczną ofiarę niezgody na niewolę ‒ od 1939 r. pod okupacjami niemiecką i sowiecką, a od 1944 r. w Polsce lubelskiej i następnie pojałtańskiej, gdy Moskwa oddała władzę swoim namiestnikom ‒ następcom zdrajców, o których w 1920 r. pisał Stefan Żeromski: „Kto na ziemię ojczystą, chociażby grzeszną i złą, wroga odwiecznego naprowadził, zdeptał ją, stratował, splądrował, spalił, złupił rękoma cudzoziemskiego żołdactwa, ten się wyzuł z ojczyzny”15.

Rzesze „wyzutych z ojczyzny” tworzyły aparat bezpieczeństwa i przemocy, budowały komunizm w literaturze, nauce oraz sztuce, zatruwały powszechnym kłamstwem społeczną świadomość przez prawie pół wieku. To oni likwidowali elity niepodległościowe i spychali je na margines, zajmując ich miejsce. To wokół nich tworzyła się liczna komunistyczna klientela – wykorzenieni ze swych środowisk ludzie bez zasad, konformiści i cyniczni karierowicze, zawdzięczający swą pozycję wiernej służbie systemowi. Komuniści mogli się szczycić rzeszą artystów, naukowców, pisarzy oraz dziennikarzy udzielających im poparcia. Zastępy chwalców uwierzytelniały PZPR swoją popularnością, legitymizowały władzę i ochoczo korzystały z przywilejów. Komunizm niszczył umysły milionów Polaków, którzy nie widzieli szans na zmiany, zbyt mocne było bowiem doświadczenie Węgier 1956 r. i Czechosłowacji 1968 r., a w kraju ‒ krwawo tłumionych buntów lat 1956 i 1970 oraz tego z 1976 r., spacyfikowanego na „ścieżkach zdrowia”. Ludzie próbowali się urządzić, nierzadko wikłając się w zależności od systemu.

W dorosłe, samodzielne życie wkraczało w latach siedemdziesiątych XX w. pokolenie urodzone pod koniec II wojny światowej lub zaraz po niej – niepamiętające Polski niepodległej i tym łatwiej ulegające komunistycznej propagandzie. Skuteczność sowietyzacji wymagała zerwania łańcucha tradycji niepodległościowej. Marginalizowano więc środowiska weteranów. Odrazę budzą tomy dokumentów bezpieki opisujących działania wymierzone w ludzi u schyłku życia – żołnierzy Legionów i wojny polsko-bolszewickiej. Zakłamano całe obszary historii, a niektóre z niej wymazano. Cenzura nie zezwalała na zamieszczenie „informacji i wzmianek o niżej wspomnianych odznaczeniach, ustanowionych i przyznawanych w przeszłości przez władze burżuazyjnej Polski, rząd emigracyjny lub emigracyjne organizacje na emigracji […] 3. Krzyż Ochotniczy za Wojnę (1918‒1921), 4. Medal Ochotniczy za Wojnę (1918‒1921), Medal Pamiątkowy za Wojnę (1918‒1921)”16.

W takiej rzeczywistości Stefan Kisielewski stawiał w Dziennikach z 1977 r. pytanie: „Czy my wszyscy nie jesteśmy przypadkiem zdegenerowani? Przecież, jeśli od trzydziestu lat akceptuje się, żyjąc w nim, stan rzeczy, że na białe mówi się czarne, dyktaturę nazywa się demokracją, gwałt przyjaźnią etc., to muszą z tego wyniknąć jakieś konsekwencje psychiczne”17Widomymi przejawami kryzysu były kwestie ekonomiczne – absurdy gospodarki, sowiecka zależność, zadłużenie, kolejki… Zazwyczaj pomija się te trudno wymierzalne, ale groźniejsze: zrujnowanie etosu pracy, odwrócenie systemu wartości oraz wszechobecność kłamstwa, demoralizującego skuteczniej i degenerującego trwalej niż puste półki. Językiem propagandy przemawiały zideologizowana szkoła i uczące konformizmu wyższe uczelnie.

Podczas gdy objawy kryzysu były coraz wyraźniejsze w każdej dziedzinie życia, głosy krytyki nie robiły wrażenia na władzy. Memoriały przedstawicieli Kościoła i listy powstających wówczas środowisk niezależnych, opisujące dramatyczne położenie społeczeństwa, trafiały na dno szuflad, a ich autorów i sygnatariuszy prześladowano.

„Rachunek naszych słabości” 

„Rosnące trudności gospodarcze […] i zjawiska dezorganizacji życia społecznego mają wyraźny związek z przejawami poważnego kryzysu moralnego – pisali biskupi pod koniec lat siedemdziesiątych XX w. Wśród nich zaznacza się lekceważenie prawdy w kontaktach międzyludzkich, pogarszający się stan uczciwości społecznej: nierzetelna praca, brak poczucia wspólnego dobra, korupcja, alkoholizm, ogólne zniechęcenie, pogłębiająca się obojętność wobec potrzeb ludzkich i ogólnospołecznych oraz brak życzliwości w stosunkach międzyludzkich”18Hierarchowie zwracali uwagę na katastrofalną sytuację demograficzną, pogłębianą przez 300‒800 tys. aborcji rocznie; podkreślali, że „godność narodowa rodzi się przede wszystkim z poczucia własnej historii, z szacunku do własnej kultury oraz duchowego i religijnego dorobku”, że jedność narodu nie jest możliwa, jeżeli historia, kultura i religijna spuścizna narodu jest zniekształcona i trwale podporządkowana ideologii marksistowskiej”19.

Nie inaczej widział sytuację prof. Edward Lipiński, nestor polskich ekonomistów, przed laty działacz Polskiej Partii Socjalistycznej, później członek PZPR i wreszcie jeden z założycieli Komitetu Obrony Robotników. W artykule Fikcje i rzeczywistość z 1977 r. zwracał uwagę na tworzenie „sztucznego słownictwa, wyrażającego rzeczowość urojoną”, i języka „fałszywej świadomości”. Kolejno wyliczał obszary zapaści: „katastrofa mieszkaniowa […], niedorozwój szpitalnictwa, ruina morale pracy, niepokojący stan komunikacji […], niszczenie rolnictwa, zniszczenie drobnego przemysłu i rzemiosła […], ostry kryzys zaopatrzenia oraz inflacja […] zbyt powszechne przejawy korupcji, alkoholizm, a ponadto – rak biurokracji, pozbawienie narodu rzetelnej informacji”20.

W tej obezwładniającej rzeczywistości 1977 r. pojawił się tekst Andrzeja Kijowskiego Rachunek naszych słabości, sygnowany przez Polskie Porozumienie Niepodległościowe ‒ przepisywany na maszynie poza zasięgiem cenzury. Jego słowa przeczytało może kilkuset lub kilka tysięcy Polaków. Artykuł budził nadzieję, której do 16 października 1978 r. – dnia wyboru kard. Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową ‒ brakowało najbardziej. Kijowski pisał: „Znamy na pamięć powtórzenia naszej historii. Jednakże obok tych odruchów zbiorowych, jakie się pod wpływem owych powtórzeń wykształciły – krycia się w prywatne życie, szukania rekompensaty w szyderstwie i oszukaństwach, w pijaństwie i cynizmie – wytworzyły się wzory postaw wspaniałych. Powstały nie tylko na polach bitew, ale w codziennej upartej pracy dla ojczyzny. Naszą historię tworzy nie bezwład, cynizm i prywata, lecz ludzie, którzy poświęcili życie dla uzdrowienia społecznych i gospodarczych stosunków, dla przeciwstawienia się przemocy administracyjnej i szkolnej, ludzie, którym zawdzięczamy to, że Polska – mimo wszystko – wciąż jest Polską, dla której warto żyć”21.

„Robole” a sprawa polska 

I o takiej Polsce – wolnej od „bezwładu, cynizmu i prywaty” – i o drodze ku niej dowiedziały się miliony słuchające papieskich słów w czerwcu 1979 r. Nie tylko o niej usłyszały, ale przez kilka dni dostrzegły ją wokół siebie. Aby taką pozostała, ludzie musieli przełamać lęk, który przecież nie był bezpodstawny.


Fot. ze zbiorów IPN

Żywe ‒ nie tylko na Wybrzeżu ‒ było wspomnienie krwawego stłumienia grudniowego buntu 1970 r. Starsi pamiętali Poznań 1956 r. Losy ludzi gotowych sprzeciwić się systemowi, takich jak Stanisław Pyjas czy Tadeusz Szczepański – rówieśników ochotników 1920 r. – potwierdzały, że system posunie się do zbrodni, gdy ktoś wejdzie mu w drogę. Garstka niepokornych – zdecydowanych otwarcie wystąpić przeciwko reżimowi – liczyła nie więcej niż kilkaset osób w całej Polsce; powiększała się maksymalnie do kilku tysięcy, jeżeli doliczyć czytelników bibuły czy uczestników rocznicowych Mszy św. i pochodów 3 Maja oraz 11 Listopada. Było to wciąż za mało, aby naruszyć system, a robotnicy – mimo działalności Wolnych Związków Zawodowych – nie cieszyli się przed Sierpniem poważaniem w środowiskach opozycyjnych.

Jacek Bocheński w drugoobiegowym „Zapisie”, w tekście napisanym w listopadzie 1980 r., oddawał z dystansem spojrzenie warszawskich opozycyjnych salonów na świat pracy: „Robotnicy nie mogli rzekomo zdobyć się na nic więcej niż na te rzadkie, chaotyczne i daremne rebelie, podczas których brali na pół godziny komitet partyjny, aby opróżnić go z zapasu wędlin i podpalić. Swoje upośledzenie rozumieli tylko jako brak dostępu do partyjnych bufetów i dacz dyrektorskich. Ich aspiracje nie sięgały głębiej, bo zostali skutecznie otępieni przez system, odcięci od wszelkich wyższych wartości, znieprawieni pijaństwem, lewizną i złodziejstwem. Ich poczucie sprawiedliwości czy godności dotyczyło porcji jadła, osławionej kiełbasy, która każdemu jest wydzielana, ale nie swobód obywatelskich, o których nie mieli pojęcia”22Nie inaczej postrzegały „roboli” kręgi władzy. Nieco łagodniej widzieli ich kondycję moralną redaktorzy „Bratniaka”, pisma Ruchu Młodej Polski, bo w Gdańsku do robotników było bliżej z racji działalności Wolnych Związków Zawodowych. Znali ich siłę, ale ‒ jak czytamy w redakcyjnym artykule ‒ wątpili, „by […] umieli sformułować program narodowej odnowy i wziąć na siebie główny ciężar jego realizacji. […] Wiedzieliśmy, że są nastawieni patriotycznie, że słowa «Polska», «naród» – mają dla nich autentyczny sens. Czy jednak wystarczy to, aby podjęli walkę w imieniu całego Narodu, w interesie wszystkich Polaków?”23.

„Wolności troszkę będziemy mieli” 

Historia pokazała, że patriotyzmu robotników wystarczyło aż nadto. Iskrą, która rozpaliła protest w lipcu 1980 r., było wprawdzie ogłoszenie podwyżki cen, ale w połowie sierpnia Wielki Strajk w Gdańsku i solidarnościowe protesty przekreśliły inteligenckie wątpliwości. „Otóż w sierpniu 1980 r. stało się przede wszystkim kilka rzeczy, które, jak przedtem słyszałem od mądrych ludzi – stać się nie mogły. Żaden rozsądny, odpowiedzialny, doświadczony i zorientowany «realista» nie brał ich pod uwagę” – notował Bocheński24.

Robotnicy upomnieli się nie tylko o kwestie socjalne, lecz i o godność, prawdę, wolność. Do rangi symbolu urasta owacyjne przyjęcie przez aklamację pisarza Lecha Bądkowskiego do Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego po odczytaniu przez niego rezolucji Oddziału Związku Literatów Polskich w Gdańsku. W protestujących zakładach, dających przykład samoorganizacji, powagi i odpowiedzialności, ludzie stawali się lepsi, pojawiła się tak rzadka dotąd życzliwość. Msze św., modlitwy, krzyże w fabrycznych halach, obrazy Matki Bożej i Jana Pawła II na bramach fabryk, później powrót figur  św. Barbary, św. Floriana, symbolika związkowych sztandarów z wizerunkami Matki Bożej ‒ wszystko to wskazywało na fundamenty, do których odwoływał się  protest. Śpiewane tylekroć Boże, coś Polskę z wersem „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie” wyznaczało – niewyartykułowany w 21 postulatach – dalekosiężny cel. Mecenasowi Janowi Olszewskiemu biało-czerwone flagi wywieszone na strajkujących fabrykach i robotnicy z biało-czerwonymi opaskami na rękach, a także atmosfera panująca w stoczni przypomniały chwile przeżywane w Warszawie po 1 sierpnia 1944 r.

Porozumienia podpisane w Szczecinie, Gdańsku, Jastrzębiu-Zdroju i Dąbrowie Górniczej pierwszy raz dawały światu pracy w bloku sowieckim możliwość powołania własnej organizacji, a wraz z jej powstaniem – nadzieję na zmianę. W filmie Robotnicy ’80, tuż po scenie podpisania porozumień gdańskich, żołnierz 1. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej Henryk Mażul mówi, ocierając łzy: „Jak to powiedzieć, troszkę polski dzień przyszedł… po tylu latach… wolności troszkę będziemy mieli”.

I „przyszedł polski dzień”. Nie minęło kilka tygodni, a wszyscy żyli w innym kraju ‒ odmienionym przez powiew wolności, któremu dane było trwać szesnaście miesięcy. Czas ten nie był „karnawałem”, jak zwykło się mówić ‒ wypełniła go ciężka praca wielu środowisk bezinteresownie zaangażowanych w naprawę Ojczyzny, zrujnowanej przez komunistów. Ludzie uwierzyli, że działanie niesie sens. Czas nadziei ukazał fikcję czerwonej ideologii. Nie zadał śmierci najeźdźcom, jak w roku 1920, ale czy ówczesna atmosfera przebudzenia i entuzjazmu nie przypominała tej z lata 1920 r.? Czy nie mogły się do niej odnosić słowa publicysty „Kuriera Warszawskiego” z lipca owego roku: „W całym kraju idzie nowy duch. Zaczęła się wielka rewolucja mózgów i serc. […] Nowy duch! Każdy dom polski jest cudną przemianą. Inaczej błyszczą oczy! Inaczej tętni puls. Inaczej roi fantazja narodu. Małość zamiera, wielkość się rodzi”25.

Wśród najbardziej polskich słów 

Komunizm był zerwaniem ciągłości z tożsamością kształtowaną przez wieki ‒ tą, z której wyrósł zwycięski duch 1920 r. System narzucony w 1944 r. zamierzał odciąć Polskę od europejskiej tradycji. Szeroko pojęty ruch Solidarności tę naruszoną więź odbudowywał, wykraczając swymi deklaracjami i działaniami daleko poza sprawy socjalne. W październiku 1980 r. sygnatariusze porozumień sierpniowych, m.in. Andrzej Gwiazda, Anna Walentynowicz i Lech Wałęsa, przybyli na południe Polski. Msza św. w bazylice archikatedralnej św. Stanisława i św. Wacława na Wawelu, wizyta na Uniwersytecie Jagiellońskim i na Jasnej Górze podkreślały ogólnonarodowy charakter ruchu. Na Wawelu, wśród królewskich grobów, delegacja wysłuchała kazania ks. Józefa Tischnera. „Słowo «solidarność» przyłączyło się dziś do innych, najbardziej polskich słów, aby nadać nowy kształt naszym dniom. Jest takich słów kilka: «wolność», «niepodległość», «godność człowieka» – a dziś słowo «solidarność». Każdy z nas czuje ogromny ciężar ukrytych w tym słowie treści” – mówił autor Etyki solidarności. – „Sens tego słowa określa Chrystus. »Jeden drugiego brzemiona noście, a tak wypełnicie prawo Boże«. Cóż znaczy być solidarnym? Znaczy nieść ciężar drugiego człowieka” – słuchali przywódcy związkowi treści, które w następnych latach były rozwijane w papieskich homiliach. „Przeżywamy dziś niezwykłe chwile. Ludzie odrzucają maski z twarzy, wychodzą z kryjówek, ukazują prawdziwe twarze. Spod prochu i zapomnienia wydobywają się na jaw ich sumienia. Jesteśmy dziś tacy, jacy naprawdę jesteśmy. To, co przeżywamy, jest wydarzeniem nie tylko społecznym czy ekonomicznym, lecz przede wszystkim etycznym. […] Najgłębsza solidarność jest solidarnością sumień” – tłumaczył ksiądz Tischner26.

Restytucja pamięci 

Następnie wielotysięczny, rozentuzjazmowany tłum przeszedł Traktem Królewskim, wnosząc Lecha Wałęsę – nieświadomy jego wcześniejszych związków z SB – na rękach na Rynek. Na płycie, w miejscu, w którym Tadeusz Kościuszko przysięgał w 1794 r., goście z Wybrzeża złożyli ślubowanie, a Alina Pienkowska powiedziała: „Przyrzekamy Ci, Naczelniku, że nie zawiedziemy społeczeństwa, które obdarzyło nas zaufaniem, i abyśmy mogli wywiązać się z ciążących na nas obowiązków, powtarzamy za Tobą: »tak nam dopomóż, Panie Boże i Niewinna Męko Syna Jego. Amen«”.

Droga, którą przeszli przywódcy sierpniowych strajków od królewskich grobów na Wawelu, przez miejsce związane z Insurekcją Kościuszkowską, aż po krakowską Alma Mater, a następnie na Jasną Górę, wyznaczała wyraźnie kulturowy fundament, na którym została osadzona Solidarność, i wpisywała się w główny nurt polskich dziejów.

Solidarność, upominając się o godne życie, przywróciła nie tylko pamięć o wojnie polsko-bolszewickiej, lecz przede wszystkim ciągłość polskiej tożsamości narodowej i tradycji, a słowom oddała skradzione znaczenie. Wyrazem solidarnościowych dążeń były i gdański pomnik Poległych Stoczniowców, i pomnik Ofiar Grudnia ’70 w Gdyni, i poznańskie krzyże ku czci zrywu z 1956 r., i tyle innych upamiętnień w całej Polsce ‒ a oprócz nich tysiące książek i biuletynów drukowanych poza zasięgiem cenzury oraz obecność historii niemal w każdym numerze bibuły.

Solidarność zrodziła postawy wspaniałe i wskrzesiła tyleż zapomnianych ‒ również bohaterów roku 1920. Wciąż do nas przemawiają, jak w wierszu Polskie skrzydła Ernesta Brylla, śpiewanym w stanie wojennym i żyjącym wtedy własnym życiem:

A te skrzydła jak sztandary
Niepodległej starej wiary
Jeszcze mają blask, jeszcze mają blask!
A te skrzydła okrwawione
W tylu bitwach poranione
Choć zmalały, spopielały
Jeszcze siły nie straciły
Jeszcze są jak dawniej były
Jeszcze skrzydła dawnej chwały

Mogą unieść nas!

I niosą dalej.

 

Tekst pochodzi z numeru 7-8/2020 „Biuletynu IPN”

 

1 A. Grzymała-Siedlecki, Cud Wisły. Wspomnienia korespondenta wojennego z 1920 roku, Łomianki 2008, s. 161.

2 Koń na wzgórzu, [w:] E. Małaczewski, Opowieści z wojny polsko-bolszewickiej 1920 i inne wojenne historie, Kraków 2020, s. 234.

3 E. Kołodziej, Gospodarka wojenna w Królestwie Polskim w latach 1914‒1918, Warszawa 2018, s. 172.

4 „Przegląd Gospodarczy. Organ Centralnego Związku Polskiego Przemysłu, Górnictwa, Handlu i Finansów” 1920, z. 1‒9.

5 J. Wnęk, Pandemia grypy hiszpanki (1918‒1919) w świetle polskiej prasy, „Archiwum Historii i Filozofii Medycyny” 2014, nr 77, s. 16–23; idem, Epidemia czerwonki w Polsce w latach 1920‒1923, „Przegląd Epidemiologiczny” 2017, nr 1, s. 136; Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce, Kolekcja Józefa Piłsudskiego, teczka: Gabinet Ministra Spraw Wojskowych, raporty, odezwy, rozkazy, korespondencja, szkice, fragment sztandaru, 701/1/57, Diagram strat wśród oficerów i szeregowych w wojnie polsko-bolszewickiej w latach 1919‒1920.

6 Sprawozdanie stenograficzne ze 148 posiedzenia Sejmu Ustawodawczego z dnia 18 maja 1920 r., https://bs.sejm.gov.pl/exlibris/aleph/a22_1/apache_media/2K1PU2LJMACD9TYQB3U8EJALRJVML9.pdf [dostęp: 23 VI 2020 r.].

7 A. Grzymała-Siedlecki, Cud…, s. 156.

8 Sprawozdanie stenograficzne ze 156 posiedzenia Sejmu Ustawodawczego z dnia 30 czerwca 1920  r., https://bs.sejm.gov.pl/exlibris/aleph/a22_1/apache_media/T5E83VUY4H6M4IBF21EIPDKVIIB7TT.pdf [dostęp: 23 VI 2020 r.].

9 Bij bolszewika. Rok 1920 w przekazie historycznym i literackim, wybór i oprac. Cz. Brzoza, A. Roliński, Kraków 1990, s. 250.

10 List pasterski biskupów polskich do narodu, 7 VII 1920 r., [w:] Metropolia warszawska a narodziny II Rzeczypospolitej, Warszawa 1998, s. 211–214.

11 Obrona państwa w 1920 roku. Księga sprawozdawczo-pamiątkowa Generalnego Inspektoratu Armii Ochotniczej i Obywatelskich Komitetów Obrony Państwa, Warszawa 1923, s. 594.

12 A. Grzymała-Siedlecki, Cud…, s. 159.

13 W. Witos, Moje wspomnienia, t. 2, Paryż 1964.

14 Ibidem.

15 S. Żeromski, Na probostwie w Wyszkowie, Warszawa 1981, s. 22.

16 T. Strzyżewski, Czarna księga cenzury PRL, Warszawa 2015, s. 93.

17 S. Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 2001, s. 576.

18 Komunikat konferencji plenarnej Episkopatu Polski o pogarszającej się sytuacji społecznej w kraju, [w:] P. Raina, Kościół w PRL. Dokumenty 1975‒1989, Poznań-Pelplin 1996, s. 147.

19 Memoriał konferencji plenarnej Episkopatu Polski skierowany do premiera P. Jaroszewicza w sprawie zagrożeń biologicznych i moralnych narodu polskiego, [w:] ibidem, s. 81.

20 E. Lipiński, Problemy, pytania, wątpliwości. Z warsztatu ekonomisty, Warszawa 1981, s. 645.

21 [A. Kijowski], Rachunek naszych słabości, Zespół programowy PPN, b.m.w., 1977.

22 J. Bocheński, Co za nami, co przed nami, „Zapis” 1981, nr 17.

23 Sierpniowe refleksje, „Bratniak” 1980, nr 25.

24 J. Bocheński, Co za nami…

25 W. Rabski, Walka z polipem. Wybór felietonów (1918‒1924), Warszawa 1925, s. 184.

26 J. Tischner, Etyka solidarności, Kraków 1981, s. 12–16.

do góry