Upływ czasu i konspiracyjna forma działalności uniemożliwiają w miarę dokładne, a nawet przybliżone określenie skali i form pomocy świadczonej Żydom w obozach pracy na terenie dystryktu radomskiego przez polskich robotników. Jeszcze trudniej jest wskazać nazwiska konkretnych osób ratujących i ratowanych, choć skala zjawiska była znaczna.
Specyfiką odróżniającą dystrykt radomski Generalnego Gubernatorstwa od pozostałych terenów okupowanych ziem polskich był liczny udział przymusowych robotników żydowskich w produkcji zbrojeniowej i przemysłowej w latach 1942– 1944. Wykorzystanie żydowskiej siły roboczej w dystrykcie radomskim to efekt przejmowania przez niemieckie koncerny polskich przedwojennych zakładów (głównie zbrojeniowych), skoncentrowanych w b. COP. Z reguły więc obozy pracy dla Żydów tworzono w tych miejscach, gdzie wcześniej istniały zakłady zatrudniające polskich robotników. Według oficjalnych statystyk niemieckich w maju 1943 r., już po wielkiej fali deportacji z roku 1942, oznaczającej śmierć w ramach akcji Reinhardt, w obozach pracy (tzw. julagach) pozostawało jeszcze około 22 tys. Żydów. Łącznie natomiast przez wszystkie obozy pracy w regionie mogło „przejść” nawet 50 tysięcy. Największy obóz pracy przymusowej dla Żydów powstał w Skarżysku-Kamiennej jako filia spółki Hugo Schneider Aktiengesellschaft (zwany w skrócie Hasag). W 1944 r. pracowało tu od 8 tys. do 9 tys. żydowskich robotników. Kolejne filie lipskiego Hasagu działały w Częstochowie i Kielcach. Inne większe obozy pracy dla Żydów Niemcy zorganizowali w Radomiu, Pionkach, Sędziszowie, Ostrowcu Świętokrzyskim, Bliżynie i Starachowicach. W każdym z nich żydowscy robotnicy w najcięższych warunkach, w głodzie, poddawani terrorowi i nieustannej selekcji (z reguły „wyselekcjonowane” osoby mordowano natychmiast na terenach obozów), pracowali na potrzeby III Rzeszy Niemieckiej.
OKUPACYJNE „PRAWO”
Obowiązujące w GG ustawodawstwo antyżydowskie i antypolskie znalazło również odzwierciedlenie w relacjach z życia obozowego. Niemieckie władze bardzo dbały o to, aby kontakty między tymi dwiema grupami robotników zostały ograniczone do niezbędnego minimum. Podczas codziennej pracy obowiązywał zakaz pomagania Żydom, a w odezwach przypominano o krzywdach, jakie mieli oni wyrządzać Polakom. Słowne napomnienia zapowiadały natomiast możliwe kary. Wszelką pomoc świadczoną żydowskim więźniom czy pozytywną postawę wobec nich w przypadku odkrycia surowo zwalczano, stosując szeroki wachlarz kar, z karą śmierci włącznie. Z kolei Żydom grożono odpowiedzialnością zbiorową za próbę ucieczki. Straż obozowa bardzo często przeprowadzała również rewizje wewnątrz baraków zamieszkanych przez Żydów, zabierając wyżebraną czy kupioną żywność. Z tego powodu niejednokrotnie dochodziło do zabójstw żydowskich robotników. Wiadomo, że pomoc Żydom przypłacił życiem Polak Tadeusz Nowak, powieszony 22 kwietnia 1943 r. w skarżyskim Hasagu. Wielu Polaków udzielających pomocy Żydom w obozach było represjonowanych: pobicie przez straż obozową (Werkschutz), czasowe uwięzienie w przyobozowym areszcie, skierowanie do obozu koncentracyjnego. Represji można było doświadczyć nawet za słowną obronę Żyda, jak w przypadku Wacława Malika pobitego w 1943 r. przez ukraińskiego strażnika.
CHLEB, ZUPA, LISTY
Podstawowe znaczenie dla osadzonych w obozach Żydów miało zdobycie pożywienia, ponieważ racje żywnościowe, zwane fasunkiem, były głodowe i prowadziły do stopniowego wyniszczenia organizmu. Równie istotne było dostarczanie lekarstw, odzieży czy przekazywanie listów między rodzinami znajdującymi się w obozach i po „aryjskiej” stronie, a także pieniędzy czy kosztowności, za które można było przekupić strażników czy w inny sposób przetrwać kolejne dni. Żywność dostarczano niejako z zewnątrz, tzn. przez osoby, które nie miały bezpośredniego kontaktu z osadzonymi, lub organizowano wewnątrz, przez zatrudnionych tam polskich robotników. I chociaż nie wszyscy polscy robotnicy potrafili zachować się jak należy, to jednak dysponujemy bardzo wieloma przekazami (zarówno żydowskimi, jak i polskimi), z niemal każdego obozu, mówiącymi ogólnie o pomaganiu Żydom.
Produkty żywnościowe dostarczano albo zupełnie za darmo, ze względów czysto humanitarnych, albo odpłatnie. Nie wiadomo jednak, jakie „stawki” obowiązywały i czy dochodziło do nadużyć ze strony dostarczających. Trudno ustalić, jak wielu Polaków zajmowało się pośrednictwem. Można przypuszczać, biorąc pod uwagę liczebność obozów oraz niemieckie afisze, że skala zjawiska musiała być znaczna. Mowa tu także o pomocy okazjonalnej, doraźnej, z odruchu serca. Dla każdego uczestnika tego nielegalnego procederu było jasne, że żywność czy lekarstwa ratowały życie, a ich dostarczenie czy też handel nimi obciążone były sporym ryzykiem.
Opisanie wszystkich znanych historii w krótkim tekście nie jest możliwe. Warto wskazać na charakterystyczne przykłady. I tak według Heni Rubinstein jedzenie do obozu „Elin” w Bodzechowie pod Ostrowcem „donoszono przez druty. Kupowano je”. Wiadomo też, że do obozu w Bodzechowie przez kilka miesięcy siostry Jadwiga i Lucjanna Adamczyk wraz z matką Heleną stale dostarczały żywność braciom Mojżeszowi i Chaimowi Frymelom, swoim bliskim znajomym z czasów przedwojennych. Zbiorowej pomocy udzielano w Pionkach. Forma tej pomocy dziś może budzić zdziwienie, ale w warunkach obozowych to była sprawa życia i śmierci. Otóż wielu tamtejszych polskich robotników zostawiało w stołówce resztki jedzenia. Wówczas podchodzili Żydzi i mogli zjeść te pozostałości. Niektórzy Polacy organizowali sytuację w taki sposób, żeby żywność otrzymał konkretny Żyd. Abram Lancman wspominał: „Twarze robotników, którzy nas w ten sposób wspierali, świadczyły o ich dobrej woli. Ciepły uśmiech tak mnie chwytał za serce, że niemal gotów byłem zjadać po nich resztki. Ale nie zjadałem – nie mogłem. Miałem tyle szczęścia, że pewni polscy robotnicy w kotłowni pomagali mi w sposób mniej upokarzający. Ale ta pomoc była w najlepszym przypadku skromna i gdybym nie pracował za kogoś na dodatkową zmianę, musiałbym nieustannie głodować”.
Skomplikowane relacje znakomicie obrazuje historia Piotra Maciaszka, również robotnika zakładów w Pionkach, który stale, odpłatnie, pomagał Judce Kani. Z kolei od innego Żyda, o imieniu Chaim (któremu później także pomagał w przekazywaniu wartościowych przedmiotów), kupił podpinkę na kołdrę. „Gdy wychodziłem z pracy – wspominał – zostałem zatrzymany i zrewidowany. Odebrano mi podpinkę, pytano mnie, od jakiego Żyda ją kupiłem, nie wydałem tego Żyda. […] Ponieważ było wydane zarządzenie przez gestapo, że każdy, kto coś kupi od Żyda albo sprzeda Żydowi, podlega karze śmierci, zostałem zatrzymany”. Umieszczono go w areszcie z zamiarem rozstrzelania. Ostatecznie odsiedział 4 tygodnie w karcerze.
ŻEGOTA I INNI
Chociaż, jak wspomniano, dominującym zjawiskiem była pomoc indywidualna, która w określonych przypadkach mogła przybierać charakter zjawiska masowego, niektóre przekazy dowodzą, że istniały w obozach formy bardziej zorganizowane. Do obozów w Skarżysku, Kielcach, Pionkach i Starachowicach docierała pomoc ze strony Żegoty. Czynnie działali wysłannicy Tadeusz i Ewa Sarneccy oraz Ludwika Stolarska „Lucia”. Pomoc nie ograniczała się tylko do wsparcia materialnego. Wysłannicy Żegoty zbierali informacje o sytuacji za drutami, przekazywali dokumenty czy odpowiednie kontakty. Pomoc ta nie mogła jednak zaspokoić wszystkich potrzeb. Akowiec Zygmunt Jarosz, zatrudniony w Hasagu skarżyskim, pomagał Chaimowi Śliskiemu. Zorganizował również system wzajemnej pomocy w brygadzie roboczej złożonej z Żydów, którą kierował. W tym samym obozie w działalność konspiracyjną kilku Żydów, z Menachem Horowiczem na czele, zaangażował się Polak nazwiskiem Nowicki.
UCIECZKI
Często Polacy pomagali Żydom w ucieczce z obozów. Rzadziej udzielano długotrwałego schronienia, które – jak wiadomo – wymagało dużo większego ryzyka i poświęcenia. Z obozu przy Radomskiej Fabryce Broni w 1943 r. zbiegła Tosia Goldberg. Nieocenione zasługi w ucieczce miała jej znajoma Polka, Stanisława Skoczylas. Dostarczyła cywilne ubranie, przepustkę, towarzyszyła podczas niemieckich kontroli. Na rozkaz AK czterech Żydów z obozu w Pionkach wyprowadził Józef Mika. Wśród najbardziej znanych historii dotyczących długotrwałego ratowania wspomnieć trzeba działalność Tadeusza Pastuszki ze wsi Chmielów pod Ostrowcem Świętokrzyskim. Pastuszka wraz z członkami własnej rodziny w latach 1943–1944 przechowywał szesnaścioro Żydów, dla których wybudował schron. Inicjatorem ucieczki z obozu w Ostrowcu był Moszek Brukirer, który sukcesywnie „wyciągał” znajomych Żydów i przyprowadzał ich do Pastuszki. Wszystkim udało się szczęśliwie doczekać końca okupacji.
dr Tomasz DOMAŃSKI, IPN Kielce