Nawigacja

Aktualności

Biało-czerwona na Monte Cassino, bitwa o Polskę

Czy widzisz te gruzy na szczycie?
Tam wróg twój się kryje jak szczur!
Musicie, musicie, musicie
Za kark wziąć i strącić go z chmur!
I poszli szaleni, zażarci,
I poszli zabijać i mścić,
I poszli, jak zwykle uparci,
Jak zawsze - za honor się bić...
Autor tekstu: Ref-Ren (Feliks Konarski) Kompozytor: Alfred Schütz

18 maja 1944 roku zawisła nad ruinami klasztoru na Monte Cassino biało-czerwona flaga, zaś w samo południe plutonowy Emil Czech odegrał Hejnał Mariacki, ogłaszając zwycięstwo 2 Korpusu Polskiego pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Zakończyła się jedna z heroicznych bitew II wojny światowej, o której zwycięstwie zadecydowała odwaga, bohaterstwo i poświęcenie oręża polskiego. Zwycięska bitwa o Monte Cassino otworzyła wojskom alianckim drogę na Rzym, który został zdobyty 4 czerwca 1944 roku.

 

 

Warto w tym miejscu przytoczyć słowa gen. Władysława Andersa sprzed siedemdziesięciu jeden lat​: 

Pisząc dziś, w cztery lata po bitwie pod Monte Cassino, o tamtych dniach brzemiennych w tak wielkie wydarzenia, opromienionych chwałą, ale wciąż jeszcze nie przesłoniętych mgłą odległych wspomnień – przywodzi na myśl i przeżywam ponownie wszystkie argumenty, wątpliwości, podniety i hamulce, które stanowiły współczynniki mojej ówczesnej decyzji. Przyjmując decyzję, iż wojska polskie przybyłe do Włoch mają walczyć na odcinku Monte Cassino, wiedziałem dobrze, że walka ta nie będzie łatwa. Pamiętałem, że o tę pozycję kluczową złożoną z niedostępnych górskich masywów, toczyły się już zacięte boje. Znałem dobrze dzieje poprzednich natarć dokonywanych przez wojska 6 innych narodów. Byłem dokładnie poinformowany o tym, że 2 Korpus będzie musiał zmierzyć się z najlepszymi oddziałami armii niemieckiej, złożonymi przeważnie z młodych, świetnie wyszkolonych i tryskających zdrowiem spadochroniarzy, podczas gdy przeciętna wieku w naszych szeregach była niestety znacznie wyższa od normalnej, a nasi żołnierze mieli poza sobą więzienia, łagry, obozy jenieckie i malarię. Wszakże jeszcze tak niedawno Goebbels w swej propagandzie głosił ironicznie, że oto przybyła na pomoc aliantom do Włoch „armia malaryków generała Andersa”. Wszakże jeszcze tak niedawno przedstawiciele naszej własnej służby zdrowia wyrażali obawy o sprawność bojową wielu tysięcy żołnierzy 2 Korpusu.

Wszystko to brałem pod uwagę. Ale sądziłem, że jeśli się ma polać krew polska, to niech się to stanie na odcinku, o którym mówi cały świat. Na odcinku, którego nazwa stała się symbolem – na odcinku otwierającym drogę do Rzymu, stolicy chrześcijaństwa.

Jako wojskowy, który miał już poza sobą niejedną kampanię, uświadomiłem sobie również, że nigdy nie wiadomo, czy operacje pozornie łatwiejsze, nie pociągają za sobą w praktyce takich samych, a nieraz nawet większych ofiar, niż operacje, powszechnie uznane za szczególnie trudne. Rzeczywistość przyznała mi pod tym względem słuszność. Aczkolwiek bowiem nasze ofiary w bitwie pod Monte Cassino były ciężkie i bolesne, to jednak straty, które poniósł sąsiadujący z nami 13 Korpus brytyjski w dolinie Liry, były znacznie cięższe. A właśnie odcinek 13 Korpusu był tym, który ewentualnie mogliśmy zająć zamiast odcinka bezpośrednio pod Monte Cassino.

Jednym z współczynników mojej decyzji była również wroga propaganda, szerzona ze Wschodu. Głosiła ona, iż Polacy uszli z Rosji, bo nie śpieszą się do porachunku z Hitlerem. Propaganda tego rodzaju robiła nam niemałą szkodę w opinii Zachodu, a nawet usiłowała zatruć słabsze umysły w Kraju. Tymczasem zbrodnie niemieckie w Polsce przebierały wszelką miarę, a niezłomne pragnienie odwetu w naszych szeregach było żywiołowe. Dotychczasowe losy wojny sprawiały, że większe zwarte oddziały wojska polskiego nie mogły jeszcze wziąć odwetu na Niemcach, choć polskie siły zbrojne na obczyźnie miały już za sobą Francję, Narwik i Tobruk, a także „Bitwę o Anglię”. Bitwa o Monte Cassino miała pod tym względem dokonać zwrotu. I dokonała.

Gdy w dniu 18 maja kazałem na ruinach zdobytego przez nas Klasztoru wywiesić sztandar polski, a obok niego brytyjski, świat cały skierował swój wzrok ku polu naszej bitwy i naszego zwycięstwa. Było to zwycięstwo wspaniałe i ofiarny wkład naszego Narodu do wspólnego wysiłku sprzymierzonych. Myśmy ze swojej strony uczynili wszystko, co do nas należało, a w chwili triumfu okupionego życiem naszych najlepszych kolegów, daliśmy symboliczny wyraz naszej solidarności z aliantami. Uważaliśmy się za część zespołu narodów walczących o wolność, zespołu – w którym nie wolno jednym zapominać o drugich.

Było to na dziesięć miesięcy przed Jałtą... Po doświadczeniach, których los nam potem nie poskąpił i mimo tych doświadczeń, uważam, że nasza postawa była słuszna, tak jak słuszną jest trwająca do dziś dnia nieprzejednana postawa naszego Narodu w walce o całość państwa i prawdziwą niepodległość. Wierzę, że nadejdzie dzień – może jest on bliższy, niż się wielu ludziom wydaje – gdy moralność, uczciwość, ofiarność w zmaganiu się z wrogiem i wytrwanie w przyjaźni odzyskają swój walor. Wtedy świat nie będzie mógł przejść do porządku nad polską decyzją walki, podjętą w najtrudniejszych warunkach, nad polską uczciwością w wykonaniu obowiązków sojuszniczych, nad tragicznym bohaterstwem polskiego żołnierza w ponurym okresie Teheranu, Jałty i tzw. zakończenia wojny.

Zwycięstwo pod Monte Cassino opromieniło sławą nasze sztandary. Dodało nam siły do dalszej walki. Zagrzało naszych najbliższych towarzyszy broni: żołnierzy 1 Dywizji Pancernej i Brygady Spadochronowej, do bohaterskich wysiłków, uwieńczonych wkrótce wspaniałymi zwycięstwami we Francji, Belgii i Holandii. Podniosło ducha Rodaków w Kraju.

Bitwa pod Monte Cassino stała się tym, czym była dla nas w chwili jej podjęcia – bitwą o Polskę.

W czwartą. rocznicę bitwy o Monte Cassino ponura rzeczywistość powojennej Europy jeszcze trwa. Trwają jeszcze lata naszych zawodów i rozczarowań. Musimy jeszcze ciągle patrzeć na nasz kraj pozbawiony wolności. Nie możemy prowadzić dalej naszej pracy żołnierskiej. Ale dużo się już zmieniło na lepsze. Posłuchajmy tylko, co cały świat mówi dzisiaj o stosunkach na wschodzie Europy i porównajmy z tym, co mówiono przed trzema czy dwoma laty. Porównajmy również obecne poczucie niebezpieczeństwa grożącego wszystkim narodom ze złudnym wrażeniem pokoju rzekomo utrwalonego, tego pokoju, za który zapłacono wolnością kilkunastu narodów, a przede wszystkim wolnością narodu polskiego. Jakże daleko świat jest dzisiaj od zwodniczych nastrojów Jałty i Poczdamu.

W rocznicę bitwy pod Monte Cassino powtarzam raz jeszcze to, co od lat mówią i myślą Polacy: nie będzie trwałego pokoju na świecie, póki Polska me odzyska prawdziwej wolności, póki Rzeczpospolita nie będzie znowu cała i niepodległa. Nie można budować bezpieczeństwa i dobrobytu jednych narodów na krzywdzie i pognębieniu innych. Europa jest jednością. Świat cywilizacji chrześcijańskiej jest niepodzielny.

Spoglądając na naszą niedawną przeszłość, wpatrując się oczyma duszy w cmentarze polskich żołnierzy, rozsiane niestety po całym świecie, wytężając wzrok w kierunku Lwowa i Wilna, w kierunku naszych Ziem Wschodnich, z których usiłuje się dziś uczynić cmentarzysko polskości – umacniamy się wzajemnie w wierze, nigdy nie zachwianej, żarliwszej dziś niż kiedykolwiek, że „Ta, co nie zginęła, powstanie z naszej krwi”.

(„Kultura” 1948, nr 7, s. 3-5)

Na polskim cmentarzu wojskowym pomiędzy wzgórzami Monte Cassino a „593” spoczywają polegli żołnierze Rzeczypospolitej, do których dołączyli po śmierci generał Władysław Anders w 1970 roku i generał Bolesław Bronisław Duch w 1980 roku.

 

 

Pamięć o poświęceniu polskiego żołnierza pod Monte Cassino pozostała na zawsze w sercach Polaków, którzy przybywają z pielgrzymką na polski cmentarz wojenny z całego świata, by oddać hołd i pomodlić się za bohaterów walk o niepodległą Polskę.

Przygotowała dr Małgorzata Ptasińska

Zamieszczone w tekście linoryty wykonano na prasie ręcznej Stanisława Gliwy, ze zbiorów Foundation Helveto-Polonicum we Fryburgu.

do góry